- Cieszę się, że uciekliśmy - powiedziała Rose, wachlując się energicznie. - Tyle ludzi,
i wszyscy na mnie patrzyli! Lucien spojrzał na nią badawczo, zastanawiając się, czy on też był kiedyś taki infantylny i naiwny. Wydało mu się to mało prawdopodobne, zważywszy na reputację ojca. - Jesteś najnowszym dziwowiskiem. Będą na ciebie patrzyć, póki nie znajdą sobie następnej ofiary. - Mamo! - W pewnym sensie lord Kilcairn ma rację - stwierdziła panna Gallant, nim zdążył się wytłumaczyć. - Tak? - Wprawdzie wyraziłabym to spostrzeżenie trochę inaczej, ale... - Tchórz - mruknął. - ...ale o coś takiego mi chodziło, kiedy mówiłam o pierwszym wrażeniu. Za miesiąc ci dżentelmeni i damy będę pamiętać jedynie to, czy chcą przebywać w twoim towarzystwie, czy nie. Uśmiechnęła się lekko, a Lucienowi mocniej zabiło serce. - I? - ponaglił ją. - Po dzisiejszym wieczorze i po kilku podobnych nikt z nich nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby wdać się w rozmowę z panną Delacroix. - Wspaniale. - Fiona zaśmiała się radośnie. - Ale nie poznałam twojego przyjaciela, Lucienie. Lorda Beltona, prawda? Kilcairn nie odrywał wzroku od panny Gallant. - Robert oczywiście nie przyszedł. Jest bardzo rozsądny. Odezwał się ostrzej, niż zamierzał, ale bezmyślne zadowolenie ciotki działało mu na nerwy. Na litość boską, jeszcze dwie minuty, a ta kobieta zepsułaby wieczór wszystkim gościom Howardów. Dostrzegłszy surowe spojrzenie panny Gallant, uśmiechnął się do niej nieznacznie. Przynajmniej jego uwaga zamknęła usta krewniaczce. Miał już dość bajdurzenia jak na jeden dzień. Zanim wysiadł z powozu i wszedł do domu, kobiety udały się już do swoich pokojów. - Wimbole, koniak - polecił, kierując się do gabinetu. Z westchnieniem rozpiął kołnierzyk koszuli i zagłębił się w fotelu stojącym przy kominku. Chwilę później zjawił się kamerdyner z tacą. Lucien wziął do ręki kieliszek wypełniony bursztynowym płynem i pociągnął łyk. Zapiekło go w przełyku. - Znajdź pana Mullinsa. - Tak, milordzie. Doradca widać kręcił się w pobliżu, bo drzwi otworzyły się niemal natychmiast po wyjściu Wimbole'a. Lucien nie odwrócił głowy, tylko spod wpół przymkniętych powiek wpatrywał się w trzaskający ogień. - Panie Mullins, proszę skreślić z listy Georginę Croft. Zapytałem ją o nazwisko ulubionego autora, a ona odparła, że najbardziej podoba się jej „ten fragment, kiedy on wyrusza na poszukiwanie Guinevere.” - Chodziło jej o jedną z legend arturiańskich. Ja też ją lubię. Lucien omal nie zerwał się z fotela. Z wielkim trudem zachował spokój. W progu, z rękami skrzyżowanymi na piersi, stała panna Gallant. - Tak czy inaczej jest albo głucha, albo tępa. Guwernantka weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. - Więc nawiązuje pan romanse tylko z inteligentnymi kobietami? - Pyta pani ze zwykłej ciekawości? - odparował. Jednocześnie zastanawiał się, co też ona knuje. Chyba go nie uwodzi, skoro jeszcze pięć minut wcześniej była na niego zła? Przekona się, że nie pójdzie jej tak łatwo. - Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś robił listę kandydatek na żonę i skreślał je, gdy nie zdadzą egzaminu z literatury. - Uważam, że to całkiem niezła metoda. - A czy wspomniał pan, że woli bardziej dojrzałe kobiety? Panna Croft wygląda najwyżej na osiemnaście lat.