chwilę nastąpi i...
- A nie próbował pan jej powstrzymać? - Oczywiście, że próbowałem. Znów zapadła cisza. - I to właśnie wydarzyło się tamtego dnia? - spytał Keenan. - Co? Kiedy? - Tego ostatniego ranka. Przed wyjściem Joannę. Czy wtedy próbował pan nie dopuścić do bicia dziecka? - Nie. - Pewność siebie zniknęła z szybkością wody spływającej po wyciągnięciu zatyczki. - Nie, wtedy nie. - Może to była ta ostatnia kropla? Nagle uświadomił pan sobie, że musi ją zabić? Tony'emu żołądek podszedł do gardła. Zrozumiał, że wpadł we własne sidła. - Chwileczkę - powiedział, zerkając z ukosa na Slatte-ry'ego, który siedział w milczeniu. - To jakiś obłęd. Co to ma wspólnego z morderstwem? Po prostu wyjaśniałem sprawę krzywdzenia Iriny i tyle. - Ale jeśli nawet zabił pan żonę - teraz Keenan wychylił się do przodu i z napięciem w twarzy przemawiał łagodnie, niemal zachęcająco - to w świetle tego, co nam pan opowiedział, byłoby to zrozumiałe. - Nie zrobiłem tego - odparł Tony, nie odrywając wzroku od kręcących się taśm. - Widok krzywdzonego dziecka doprowadziłby każdego kochającego tatusia do kresu wytrzymałości - dodał Reed, również wychylony do przodu. - Obaj przekręcacie moje słowa! - Tony wodził z desperacją wzrokiem od jednego policjanta do drugiego, by wreszcie zwrócić się do Slattery'go, sterczącego obok jak bezużyteczna góra mięsa. - Nie mam nic wspólnego z zabójstwem Joannę, ja ją kochałem i nigdy przenigdy nie tknąłem jej palcem, nigdy nie pragnąłem jej śmierci ani przez sekundę! Keenan odchylił się z powrotem na oparcie. Jego uśmiech był teraz nacechowany niemal księżowskim współczuciem. - Spokojnie, Tony. Przemyśl sobie to wszystko i podejmij właściwą decyzję, póki jeszcze możesz. - Właściwą decyzję? - powtórzył jak echo Tony. - Boże... Znów wodził oczami po twarzach wszystkich zebranych, czując, że żołądek zmienia mu się w bryłę lodu. Teraz już nie miał wyboru. - Okej - rzekł, wciągając głęboko powietrze. - Okej. Powiem wam o czymś, chociaż dotąd wychodziłem ze skóry, żeby zachować to w sekrecie. Musiał przerwać. Otarł wierzchem dłoni oczy, bo znów zaczęło mu się zbierać na płacz, ale nie miał już czasu na dziecinne wykręty, chciał wreszcie wyrzucić to z siebie, zanim wszystko mu się