Kasztanowe ciało skręciło się. Remmington wyczuł, że jego wróg nie jest czujny. Stanął dęba i zaczął wierzgać przednimi nogami. Cały drżał. Brig starał się utrzymać w siodle, ale mu się nie udało. Koń stanął i wierzgnął
23 tylnymi nogami. Brig poleciał w powietrze i upadł z hukiem na spękaną ziemię przy kupie gnoju. - Sukinsyn! Nic mu się nie stało. - Nic ci nie jest? Nie chciałam... - Wynoś się stąd! - ryknął na Cassidy, a jej chciało się śmiać. - Chyba jeszcze z nim nie skończyłeś? Brig się podniósł, otrzepał spodnie z piachu i spojrzał na źrebaka. - Daj nam spokój, Cass. - To ty daj sobie spokój, McKenzie. - Nigdy. - W jego niebieskich oczach pojawił się ogień, taki jak w oczach Remmingtona. Koń zarżał zwycięsko i pogalopował wzdłuż płotu prosto na Cassidy. - Cassidy! Odsuń się! - Brig zerwał się na ratunek. - O, cholera... Dziewczyna wskoczyła na płot, ale koń tak mocno uderzył ciałem w sztachety, że puściła się i spadła. Potworny ból przeszył jej ramię. - Rany boskie! Chciała się podnieść, ale Brig znalazł się przy niej w mgnieniu oka i zanim zdążyła się odezwać, wziął ją na ręce. Otworzył furtkę kolanem. Na jego brudnej twarzy malowała się złość. Włosy miał mokre od potu, ramiona brudne i zapiaszczone. Krew na szyi pulsowała mu z wściekłości. Zamknął bramę kopniakiem i położył Cassidy na ziemi. - Nie waż się... - Nie będziesz mnie pouczał! - przerwała mu. Skrzywiła się, gdy dotknął jej ramienia. - Ten koń jest mój, ty z nim tylko pracujesz! - Mógł cię zabić, nadepnąć, kopnąć albo wszystko naraz. - Na pewno nie, bo... - Pieprzenie! - Wydął wargi, a potem wciągnął głośno powietrze. - Mogło być gorzej. Przez ciebie to mogłoby spotkać mnie. - Wycelował w nią palcem. - Trzymaj się ode mnie z daleka, kiedy pracuję z tym i cholernym źrebakiem! - Nigdy więcej nie mów mi, co mam robić. Zamknęła oczy. Oddychała z trudem. Brig dotknął łańcuszka z medalikiem świętego Krzysztofa, który nosiła pod bluzką. Wyciągnął go delikatnie i płaski kawałek metalu znalazł się w jego dłoni. Ściskając go mocno, przyciągnął twarz Cassidy tak blisko swojej, że czuła jego wściekły, śmierdzący dymem oddech i widziała pory w jego skórze. Po raz pierwszy zauważyła, że niebieskie oczy Briga mają szare plamki. - Mam robotę, księżniczko - warknął. - Możesz odgrywać władczynię, ale nie wchodź mi w drogę, bo może ci się coś stać. Serce waliło jej tak mocno, że miała wrażenie, że słychać je w całym stanie. - Zaryzykuję. - To nie będzie mądre. - Ledwie poruszył wargami. Nieznacznie uniosła brodę. - Jestem na tyle dorosła, że mogę sama o sobie decydować. - Igrasz z ogniem, Cass. - To znaczy? - Trzymaj się ode mnie z daleka. - Dlaczego? - Muszę się skupić. A nie mogę, gdy muszę się martwić o upartą dziewuchę, która wchodzi mi w paradę. - Ale ja nie... - Idź stąd. - Szybko wypuścił łańcuszek z ręki. Cassidy o mało się nie przewróciła. Brig podszedł do konia. Był spięty. Wyglądał tak, jakby chciał udusić źrebaka. - Dobra, bydlaku - warknął. - Próbujemy dalej. Przez kilka następnych dni Cassidy starała się trzymać z daleka od Briga, ale cały czas widziała, jak jeździ na traktorze, naprawia płot, zagania stado i pracuje z Remmingtonem. Ukradkiem obserwowała, jak rozmawia, śmieje się i pali papierosy z innymi pracownikami. Zauważyła, że kiedy koło niego pojawiała się Angie, nie starał się jej spławić. Coraz częściej widywała ich razem. Ona uśmiechała się do niego, a on był dla niej bardzo wyrozumiały. Cassidy nie miała pojęcia, o czym rozmawiają. Ale z Angie nie trzeba było rozmawiać. Mężczyznom wystarczyło, że mogli być blisko niej. Po tygodniu Cassidy była niespokojna, znudzona i zastanawiała się, dlaczego to lato jest inne. W zeszłym roku bawiła się dobrze, ale tego lata było tak nieznośnie gorąco... Patrzyła na wybieg, gdzie Brig pracował z Remmingtonem. Źrebak był już mniej uparty. Brigowi chyba szło coraz lepiej. Są tacy, co potrafią ujarzmić konia szybciej, w ciągu kilku dni, ale on nie śpieszył się, i chyba powinna być mu za to wdzięczna. Było jej jednak przykro, że wszyscy w rodzinie traktują ją jak małą dziewczynkę, która nic nie może zrobić sama, nawet ujeździć 24 własnego konia. Przeszła przez płot i zeszła do strumyka, gdzie w dzieciństwie łowiła raki. Wpatrywała się w potok. Kilka lat temu bawiła się tutaj z Angie i Derrickiem. Brodzili w strumyku, chlapali się wodą i rzucali błotem. Wtedy Derrick uwielbiał robić psikusy. Śmiał się i ciągnął Cassidy za włosy albo próbował obrzucić młodszą siostrę mułem, który wygrzebywał z dna strumyka. Tutaj ona i Angie przyłapały go na pierwszym papierosie, co wywołało prawdziwą burzę w domu. Innym razem wyśledziła go, jak spocony i zdyszany całował się i turlał pod drzewami z ciemnowłosą dziewczyną. Cassidy szybko się ulotniła. Zniknęła za zasłoną wierzbowych gałęzi i nigdy nie dowiedziała się, która to dziewczyna pozwoliła mu rozebrać się ze skąpego staniczka. To wtedy wszystko się zmieniło. Derrick zaczął się interesować dziewczynami. Inaczej na nią patrzył i nie bawił się z nią jak dawniej. Zawsze był z niego wcielony diabeł, ale od kiedy pojawił mu się zarost, a jego głos raz brzmiał nisko, a innym razem skrzeczał, stał się wprost nieznośny. Był sfrustrowany i zły. Kiedyś zbił konia batem do krwi i dla rozrywki zastrzelił kota sąsiadów. Za każdym razem dostawał burę od Reksa, a potem szedł z ojcem do stajni, gdzie na koźle do rżnięcia drewna dostawał od ojca batem. Wrzeszczał, jęczał i klął. Wracał do domu czerwony na twarzy i spocony, zalany gorącymi łzami upokorzenia, wydymając dumnie wargi w złośliwym buncie. Potem Rex zawoził go do miasta, kazał rozmawiać z księdzem, ale bez względu na to, ile „Zdrowaś Mario” czy „Ojcze nasz” musiał zmówić, był coraz gorszy. Nie ugiąłby się nawet, gdyby bez przerwy odmawiał różaniec i zrobił dziurę w klęczniku. Tak. Derrick się zmienił, ale Cassidy nie wiedziała, dlaczego. Zdjęła buty i zakopała palce w błocie na brzegu potoku. Latem strumyk był tylko pluszczącą strugą, która płynęła po wygładzonych kamieniach. Cassidy oplotła ramionami kolana i znowu poczuła niepokój. Ogarnęło ją to samo niespokojne uczucie, które obudziło ją zeszłej nocy. To lato było inne. Naprawdę nie była już dzieckiem, a jej siostra i brat byli dorośli od dawna. Wyrwała garść trawy znad brzegu i sapnęła. Nad jej ramionami przesunął się cień, który rozciągnął się przed nią na ziemi. - Co ty tu robisz? Brig. Ten głos poznałaby wszędzie. Serce w niej podskoczyło. - Nic. - Odwróciła się. Próbowała nie dostrzegać, że chłopak ma rozpiętą koszulę z podwiniętymi rękawami. Wytarte dżinsy wisiały tak nisko na jego smukłych biodrach, że widziała pępek i ciemne włosy na brzuchu. Cassidy poczuła, że robi jej się gorąco. Odgarnęła włosy. Wstydziła się, że od wilgotnej ziemi ma czarne stopy. - Zastanawiam się, kiedy będę mogła wsiąść na mojego konia. - Płyta ci się zacięła? - Kiedy? - Jak będzie łagodny jak baranek. - Jakbym chciała baranka, poszłabym do owczarni. - Wstała i wytarła stopy o trawę. Starała się ukryć zmieszanie. - Chyba powinieneś już zostawić Remmingtona w spokoju. Cieszę się, że taki jest. - Dziki. - Tak, dziki. Brig mruknął zdegustowany. - Już ci mówiłam, że lubię konie z temperamentem, z charakterem. - Które cię zrzucają i kopią na dokładkę? - Bawił się scyzorykiem. W kowbojkach wydawał się wyższy niż boso. Słońce przedzierało się między poruszającymi się na wietrze liśćmi, których cień przesuwał się po regularnych rysach twarzy Briga. Zamknął scyzoryk z trzaskiem. - Wydaje mi się, że to ciebie zrzucił? Uśmiech rozjaśnił jego oczy. Brig wsunął nóż do kieszeni. - Zgadza się, ale mam nadzieję, że nie będziesz o tym rozpowiadać. Nie chciałbym, żeby ludzie się ze mnie nabijali. - To będzie nasza tajemnica - zapewniła Cassidy z uśmiechem. - Tak? - Przysięgam. - Dziecinnym gestem uderzyła się w piersi. Zobaczyła, że jego wzrok podąża za jej ręką i zamarła. - Wiesz, co mam na myśli. Wydął dolną wargę i pokiwał głową. Nigdy wcześniej nie był taki skłonny do zgody. - I tak uważam, że już powinnam na nim jeździć. - Będziesz - obiecał Brig. - Niedługo. - Potrafię nad nim panować. - W takim razie, skąd masz to? - Dotknął jej posiniaczonego ramienia. Omal nie wyskoczyła ze skóry. Czuła, że przebywanie z nim sam na sam jest kuszeniem losu, chociaż nie wiedziała, dlaczego. Gdy był przy niej, odnosiła wrażenie, że nadciąga błyskawica, zwiastując uderzenie pioruna. 25 Uniosła pytająco ramiona. - Ostatnio, kiedy na nim jeździłam, popełniłam błąd. - I twój tata nie chce, żebyś go powtórzyła. - Może nie wie, co jest dla mnie najlepsze. - A ty wiesz? - Brig zmarszczył ciemne brwi. Cassidy zorientowała się, że kpi z niej. - Dlaczego traktujesz mnie jak dziecko? - Bo jesteś dzieckiem. - Nie jesteś wiele starszy. - Nie chodzi o wiek, kochanie. - A o co? - Zadarła wyzywająco głowę. - O twoje doświadczenie? Uśmiechnął się półgębkiem. - Poniekąd. Serce jej łomotało. Zauważyła, że Brig ma ciemne włosy na rękach i kilkudniowy zarost na brodzie. Był pewny siebie, co ją fascynowało i przerażało. Pochylił się. Przez ułamek sekundy myślała, że ją pocałuje, ale - tak jak kiedyś - chwycił łańcuszek, który miała na szyi. Medalik wiszący między piersiami palił ją w skórę. - Zawsze go nosisz. Pokiwała głową. - Dlaczego? - Nie... nie wiem. - To jakiś szczególny święty w twoim kościele? A może dostałaś go od chłopaka? - Od żadnego chłopaka. Wypuścił łańcuszek z ręki, odwrócił na chwilę wzrok i westchnął. - Przyszedłem tutaj za tobą, żeby cię przeprosić - przyznał się. - Trochę mnie ostatnio poniosło. - Nie ma sprawy. - Nie. Chcę to wyjaśnić. Widziałaś moją porażką. Rozkojarzyłem się, koń to wyczuł i mnie zrzucił. - Ale to ja ci przeszkodziłam. - Powietrze zrobiło się ciężkie. Cofnęła się o kilka kroków. Dotknęła pośladkami twardego pnia wierzby. - Nie powinienem był ci na to pozwolić. - E tam. Pochylił się nad nią, a Cassidy miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi. Przez kilka sekund tylko cichy szmer strumienia zakłócał ciszę. Czuła, że Brig chce ją pocałować i że zaciska pięści, żeby wygrać z samym sobą. - Muszę iść... - Nie! - rzuciła szybko i poczuła, że jej policzki zalewa rumieniec. - Ja... uch... Mięśnie twarzy chłopaka zadrgały w rytm bicia serca. Ich oczy spotkały się. Milczeli, ale Cassidy wiedziała, że on też to czuje. To gorące, niecierpliwe pragnienie, które zawisło między nimi. Oblizała wargi. Jęknął cicho, a potem odezwał się surowym i oschłym głosem. - Będzie lepiej dla nas obojga, jeśli będziesz się trzymać z dala ode mnie i od konia. - Lubię być blisko ciebie. Zacisnął powieki, jakby starał się zapomnieć, że Cassidy jest przy nim. - Lepiej nie, Cass. Lepiej, żebyś mnie nie lubiła. - Gdy otworzył oczy, znowu panował nad sobą. Na rękach i szyi już nie występowały mu żyły. - Uwierz mi, dziewczyno, najlepiej dla wszystkich będzie, jeśli będziesz się trzymać ode mnie z daleka. - I jak się pracuje dla najbogatszego człowieka w okręgu? - Chase wyjął z lodówki butelkę piwa i podał Brigowi. Na koszuli i we włosach miał trociny. - Ty mi to powiedz. - Brig był wyczerpany duchotą panującą w baraku. Mały wiatraczek na próżno próbował obniżyć temperaturę poniżej trzydziestu stopni. Chłopak otarł ręką spocone czoło i zdjął koszulę, ale i tak było mu gorąco. Nie opuszczał go też obraz córek Buchanana. Myśli bawiły się w berka w jego głowie. - Ty też dla niego pracujesz. - Jak pół miasta. - Chase postawił dwie butelki na zagraconym stole, otworzył je i jednym haustem opróżnił pół butelki. - Ale ciebie spotkał zaszczyt... Możesz przyglądać się, jak żyją, co robią... - Wywalam gnój. - Brig pociągnął długi łyk piwa. - A to nie jest wcale takie wspaniałe. - Nie? Ale pewnie lepsze niż wyrąb drzewa, kiedy przecierają się rękawice i ręce zaczynają krwawić. - Chase potrząsnął czarną czupryną i odrzucił włosy z czoła. Wbił w brata niebieskie oczy, takie same jak oczy Briga. Od razu było widać, że są braćmi. Byli bardzo podobni - tego samego wzrostu i podobnej postury. Mieli ciemne włosy i szaroniebieskie oczy, ale Chase miał subtelniejsze rysy twarzy. Brig często mu mówił, że jest ładniejszy, co wyprowadzało starszego brata z równowagi. Wtedy zaczynali się siłować i zawsze wygrywał Chase. Ostatnio jednak role się zmieniły i nie mogli już wyładowywać na sobie złości. W każdym razie - nie przy użyciu siły. 26 - Dobra. - Chase rozsiadł się na krześle. - Opowiedz mi o domu i samochodach. I o córkach. - Wykrzywił usta w półuśmiechu. - Lubisz kobiety, co, Brig? - Te dziewczyny są rozpieszczonymi dzieciakami. - Nie podobają ci się? - Chase oparł łokcie na stole. - Nie. - Pieprzenie. - Pociągnął długi łyk piwa, nie spuszczając wzroku z brata. - Byłem u nich w domu, bo stary chciał, żebym podpisał papiery na pożyczkę. Dobrze się przyjrzałem. Czułem się jak w niebie. Znajdę sposób, żeby któregoś dnia to wszystko było moje. Ten dom przy wzgórzach i drugi dom w Portland, a może nawet letnia rezydencja. Kupię samolot i zainwestuję w drewno, kamieniołomy i w tartak. Muszę tylko odpracować pożyczkę, pójść do szkoły i nauczyć się przymilać odpowiednim panienkom. W końcu dojdę tam, gdzie jest Rex. To ja będę rozdawał nieoprocentowane pożyczki. Będę najbogatszym facetem w okręgu. I nie będę się przed nikim płaszczył. To był drażliwy temat. Chase nie chciał pożyczać pieniędzy na studia, ale chciał je skończyć i nie miał wyboru. Rex Buchanan kolejny raz okazał wspaniałomyślność rodzinie McKenziech i zaproponował pożyczkę. - Tak, staremu się nieźle żyje. I córki ma nie najbrzydsze, co? Brig chciał odpowiedzieć, że nie wie, ale Chase zarzuciłby mu kłamstwo. - Wiesz, fajnie byłoby ożenić się z którąś i odziedziczyć kawałek własności Buchanana. - Chyba mi radziłeś, żebym się od nich trzymał z daleka? Cassidy jest jeszcze nieopierzona. - Może i tak, ale wiecznie nie będzie. A Angie! Rany, człowiek nie może wytrzymać na samą myśl o niej. Chyba jest na tyle dorosła, że wie, czego chce. Brigowi nie podobał się tok myślenia brata. - A co z Derrickiem? - spytał Brig, choć wcale nie był ciekawy. Tak naprawdę w ogóle nie myślał o synu Reksa Buchanana. - Sukinsyn z niego, jakich mało. Chyba nie ucieszy się, że ktoś się wkręca do rodzinnego interesu. - Co z tego? To, że ma nadzianych rodziców nie znaczy, że wszystko po nich dostanie. Poza tym, jestem od niego sprytniejszy. - Ale on się nazywa Buchanan. Chase’a nie przekonało rozumowanie Briga. - Dziewczyny też dostaną swoją część. Stary Rex zawsze chce być w porządku, choćby po to, żeby robić dobre wrażenie. Na pewno się zatroszczy o córki i zięciów. - Wszystko zaplanowałeś. - Brig nie ukrywał irytacji. - I to jak! - Chase uśmiechnął się, pociągnął duży łyk z butelki i oskarżycielko wbił palec w brata. - Trzeba tylko odnosić się do tych dziewczyn z szacunkiem. Tylko tak się do czegoś dojdzie. - Wchodząc w dupę bogaczom. Chase zacisnął zęby. - Jestem realistą, Brig. Zrobię wszystko, co będzie trzeba. Powinieneś się ode mnie uczyć. - Mam to gdzieś - powtórzył. Myślami wrócił do Cassidy. Tak, ją można było szanować. Angie była inna. - Ja nie pójdę z tobą tą wymyśloną ścieżką do bogactwa. Możesz wziąć sobie wszystko. Ale wierz mi, źle skończysz. Derrick Buchanan nie da ci złamanego centa z tego, co uważa za swoje. - Wyjrzał przez okienko nad zlewem. - Zresztą to tylko pusta gadka. Obaj tylko pracujemy dla Buchanana. - I chcielibyśmy, żeby jeszcze przez chwilę tak było. Więc cię ostrzegam, braciszku. Masz u Buchanana jak w raju, ale się pilnuj. W tym mieście jesteś przegrany. Ostatnie zdarzenie z Tamarą Nichols było dla ciebie gwoździem do trumny. Masz szczęście, że Rex Buchanan cię zatrudnił, bo strasznie trzęsie się o córki. Brig pociągnął duży łyk piwa. Zimny płyn spłynął mu do żołądka. Nie miał pojęcia, dlaczego Buchanan dał mu pracę, ale stary Rex słynął z filantropijnych gestów, zwłaszcza wobec McKenziech. Kiedy mama była w dołku finansowym, kilka razy przychodził im z pomocą. Z powodu tej troskliwości Reksa krążyło wiele plotek. Może jednak Buchanan naprawdę uważał, że Brig potrzebuje pomocy? Ta myśl wprawiła go w zdenerwowanie. Zachciało mu się zapalić. - A właściwie, dlaczego Buchanan cię zatrudnił? - Chase chyba odgadł, co dręczy brata. Brig położył nogę na siedzeniu sąsiedniego krzesła. - Też się zastanawiam. - Na jego twarzy pojawił się wszechwiedzący uśmiech, taki sam jak na twarzy brata. - Chyba go oczarowałem moją osobą. - Tak. Racja. - Chase nie krył sarkazmu. - Tylko nie zepsuj tego wrażenia. Ciężko pracowałem, żeby zacząć spłacać Buchananowi pożyczkę. Nie zrób niczego, co mogłoby zepsuć jego opinię o mnie albo o mamie. - Nie martw się. - Dobrze. - Chase odchylił głowę i wpatrywał się w brudny sufit. - Przykro mi to przyznać, ale zrobiłbym wszystko, żeby choć trochę zbliżyć się do pieniędzy Buchanana. - Tak? - Wszystko. - Chase westchnął i uśmiechnął się szeroko, jakby przypomniało mu się coś miłego. Brig domyślił się, że znowu marzy. - To nie jest życie. - Chase pokazał ręką barak, który z trudem wystarczyłby dla jednej osoby, a był domem dla Sunny i jej dwóch dorosłych synów. 27 Brig uważał, że pora się przeprowadzić, ale Chase nie miał czasu albo pieniędzy. Pracował w tartaku na pełnym etacie i studiował, i nie miał nawet czasu na sen. Na razie mieszkanie z matką było mu na rękę, ale wiedział, że jak tylko skończy szkołę w Portland, na zawsze pożegna się z pracą w tartaku i wyjedzie do miasta. Chyba, że tu, w Prosperity, znajdzie szybki sposób na zbicie kasy. Prosperity. Powodzenie. Co za nazwa dla miasta. Głupi żart. Może Buchananom, Alonzom, Bakerom i Caldwellom powodzi się znakomicie, ale do pozostałych mieszkańców pasowałaby raczej nazwa: Bieda albo Poddani Buchanana. Albo jakaś podobna. Brig nie wyprowadził się ze starego baraku, bo Chase rzadko bywał w domu, a ktoś musiał pilnować obejścia. Matka wierzyła, że ma nadprzyrodzoną moc i nie była lubiana w okolicy. Kilka grup kościelnych otwarcie wystąpiło przeciwko niej, twierdząc, że ma konszachty z diabłem. Pastor Spears zjawił się kilka razy, żeby nawrócić Sunny ze złej drogi i nakłonić ją, żeby zaczęła przychodzić regularnie na nabożeństwa niedzielne. Brig uważał go za skończonego hipokrytę i był przekonany, że facet jest przebiegły jak lis. W Prosperity było kilku kaznodziei, ale Spearsowi wiodło się najlepiej. Chase odsunął krzesło i wyjął następne piwo z lodówki. - Opowiedz mi o dziewczynach. Że są bogate i zepsute, to wiem. Opowiedz coś więcej o Angie. Brig wzruszył ramionami. Nie był głupi. Wiedział, że Angie się nim bawi. Że go kusi i prowokuje. Ale nie miał zamiaru się w to pakować. - Dalej, cały dzień gapiłem się na paskudne gęby Floyda Jonesa, Johna Andersena i Howarda Springera. Z przyjemnością bym sobie popatrzył na Angie Buchanan. Nie mogę wytrzymać na samą myśl o niej. - Dlaczego? - spytał Brig, jakby jego nie podniecał widok Angie leżącej prawie nago przy basenie i smarującej się oliwką do opalania. - Dlatego, że jest niezła, czy dlatego, że ma kasę? Chase oparł się na krześle. - Z obu powodów. Oba mnie podniecają. Bardzo. Niesamowicie mnie podniecają. - Będziesz się musiał ustawić w kolejce. Już za nią lata kilku chłopaków z wywieszonymi do ziemi jęzorami. Są tak napaleni, że ledwie mogą oddychać. - Ty też? - Skąd. Chase zmrużył oczy. Umiał przejrzeć Briga. - Twierdzisz, że nic nie chcesz od Angie Buchanan? - Twierdzę, że jest z nią za dużo kłopotów. Chase zastanowił się przez chwilę, napił się piwa i obrócił w dłoniach brązową butelkę. - Chociaż raz chciałbym zobaczyć, jak to jest z nią być... A jak nie z nią, to z jej młodszą siostrą. Kiedy dorośnie, będzie... Brig opuścił nogi na podłogę. Krew się w nim wzburzyła. W mgnieniu oka znalazł się po drugiej stronie stołu, twarzą w twarz z bratem. - Nawet o tym nie myśl. To jeszcze dziecko. Chase wyszczerzył zęby w uśmiechu. W jego oczach pojawiły się iskry. - Chyba mi nie powiesz, że masz coś do tej łobuziary? - Zachichotał. - Niech mnie diabli. Lepiej uważaj. Już ci mówiłem, że jest nieopierzona. Brig złapał brata za koszulę. Strącił łokciem butelkę z piwem. Piana rozbryznęła się po podłodze. Brig nie zwrócił na to uwagi. - Dlatego nie wchodzi w grę. Rozumiesz? - Ale ty byś ją chciał, co? Boże, nie mogę uwierzyć. Jest całkiem ładna, ale prawie nie ma cycków. - Zostaw ją w spokoju! - Weź ją sobie. Wolę starszą. - Od niej też się trzymaj z daleka. - Brig puścił Chase’a i wyprostował się. Wziął szmatę, starł piwo z podłogi i wrzucił butelkę do kartonu na wpół wypełnionego odpadkami. - Nie chcę żadnych kłopotów ze starym Buchananem ani z jego córkami. 4 Angie opalała się na leżaku, nie zwracając uwagi na upał. Smarowała oliwką ramiona, brzuch i nogi, ale myślami była zupełnie gdzie indziej. Przy Brigu. Miała mało czasu. Caldwellowie, jak co roku, urządzali w ogrodzie przyjęcie na zakończenie lata. Zapraszano na nie nie tylko współpracowników Sędziego z całego okręgu Clackamas. Na liście gości znajdowały się też ważne osobistości z Portland - przedstawiciele władzy i wszyscy, którzy coś znaczą w Prosperity. Było to wydarzenie roku, na równi ze świątecznym przyjęciem u Buchananów. Angie odrzuciła zaproszenia od kilku chłopaków, także Bobby’ego i Jeda, bo chciała iść z Brigiem. Uśmiechnęła się na myśl o tym, jakie wywoła poruszenie, gdy wejdzie uwieszona na ramieniu Briga McKenziego. Ludzie będą plotkować, marszczyć brwi i wzdychać ze zgorszenia, zakrywając usta dłońmi. Wiele kobiet będzie jej zazdrościło, choć nigdy by się do tego nie przyznały. Inne będą stały jak wryte. Niewątpliwie znajdzie się w centrum zainteresowania. Wszyscy będą myśleć, że spotyka się z Brigiem od kilku tygodni... Wystarczająco długo. Ale nie może tracić czasu. 28 Wytarła ręcznikiem nadmiar oliwki i wciągnęła szorty. Założyła przezroczystą białą bluzkę, nie zawracając sobie głowy zapinaniem guzików. Podwinęła rękawy. Wsunęła sandałki, rozpuściła włosy i zmierzwiła je. Hebanowe loki spadły jej na oczy i policzki i niczym kaskada spłynęły do połowy pleców. Kończył jej się repertuar wymówek, którymi usprawiedliwiała to, że kręci się przy stajniach. Jeżeli zjawi się tam bez powodu, będzie to grubymi nićmi szyte. Nie mogła pokazać, że jest zrozpaczona. Chciała dać Brigowi do zrozumienia, że jest nim zainteresowana. Zagadnęła go już o lekcje jazdy konnej. Mogła go poprosić, żeby ją zabrał do miasta albo żeby sprawdził, co jej stuka w samochodzie, albo pojechał z nią na przejażdżkę konną... Nigdy nie musiała zadawać sobie tyle trudu, żeby zwrócić na siebie uwagę mężczyzny. Na ogół było na odwrót. Ale Brig był inny niż wszyscy mężczyźni z Prosperity. A nawet z Portland. Chociaż całe cztery lata spędziła w internacie katolickiej szkoły dla dziewcząt imienia świętej Teresy, miała wiele sposobności, żeby spotykać się z chłopcami od jezuitów i z uczniami Głównej Szkoły Katolickiej, jak też ze studentami z Uniwersytetu Stanowego w Portland, który znajdował się o kilka przecznic od murowanego internatu szkoły dla dziewcząt. Zatrzymała się przed drzwiami stajni, pociągnęła wargi szminką i weszła do środka. Zmarszczyła nos, bo śmierdziało moczem i łajnem. - Brig? - zawołała. - Brig? Jesteś tu? Usłyszała tylko ciche parskanie, rżenie i szelest kopyt w sianie. Kątem oka zobaczyła, że coś się porusza. Przestraszona odwróciła się i zobaczyła, że przy worku z owsem stoi Willie. Trzymał w rękach uprząż i wpatrywał się w nią zamglonymi niebieskimi oczami. - Jezu, Willie, śmiertelnie mnie przeraziłeś. Oblizał nerwowo wargi. - Przepraszam. - Wiesz, gdzie jest Brig? Zmarszczył brwi w skupieniu. Angie miała ochotę nim potrząsnąć. Czasami robił się głuchy jak pień. Jąkał się i nie chciał odpowiadać na pytania. Wyglądał na zażenowanego. A czasem sprawiał wrażenie sprytniejszego i bardziej rozgarniętego niż wielu parobków. Angie zastanawiała się, czy naprawdę jest głupi. Wyglądało na to, że wykorzystuje swoje upośledzenie, jak mu wygodnie. Ale to chyba niemożliwe. - Mac jest z krowami. - Nie obchodzi mnie Mac. Pytałam o Briga. Willie zagryzł wargi i odwrócił wzrok. Miał lekko kręcone ciemnobrązowe włosy, które były matowe i potargane. Jego oczy miały nieokreśloną barwę, między szarością i błękitem. - Brig pracuje. - To wiem. - Nie chce, żeby mu przeszkadzać. - Dobrze, Willie. - Angie westchnęła w duchu i przysunęła się o krok do chłopaka. - Muszę się z nim zobaczyć - powiedziała miękkim, przymilnym głosem. - Po co? Cholera, ten wielki kretyn był irytujący. Ale można się z niego chwilę ponatrząsać. Położyła ręce na biodrach, podkreślając szczupłą talię. Wypięła piersi. Willie żywo zareagował. Spojrzał na zagłębienie między piersiami dziewczyny, a potem skierował wzrok na krokwie, żeby się na nią nie gapić. Podeszła do niego powoli. - Daj spokój, Willie - wyszczebiotała. - Mam mało czasu. Więc gdzie jest Brig? - dotknęła rękawa jego brudnej koszuli. Williemu krew pulsowała w skroniach. Nagle w stajni zrobiło się ciasno i duszno. Chłopak spojrzał Angie głęboko w oczy. Przebiegł ją dreszcz strachu i oczekiwania, bo Willie nie starał się ukryć pożądania. Zastanawiała się, czy tym razem nie posunęła się za daleko. W końcu był mężczyzną. Sądząc po ciemnym zaroście, szerokich ramionach i kędzierzawych włosach wystających spod koszuli, był młodym, fizycznie silnym i zdrowym mężczyzną. - A co chcesz? - spytał chrapliwym szeptem, tak cichym, że serce Angie zaczęło łomotać. Chłopakowi świeciły się oczy. Odkaszlnęła i cofnęła się o krok, bojąc się, że jej uwodzicielskie zachowanie może wywołać zwierzęcą reakcję. Nagle dotarło do niej, że biedny, głupi Willie mógłby jej pomóc. Ale te myśli były niebezpieczne. - Po prostu muszę z nim porozmawiać. - To go znajdź. - Willie odsunął się od niej, oddychając nierówno. Zacisnął palce na uprzęży, którą miał naprawić. Wyszedł tak szybko, że prawie potknął się o grabie. Był przerażony nie mniej niż dziewczyna. - Cholera - mruknęła Angie, gdy poszedł. Pot wystąpił jej na czoło i trzęsły jej się ręce. Willie nie był tak niewinny, na jakiego wyglądał. Angie przypomniała sobie, jak Felicity zdjęła przy basenie koszulkę i pokazała Williemu piersi. Popatrzył sobie. Pewnie poszedł potem w krzaki, zamknął oczy, przypomni sobie białą skórę Felicity i jej wielkie cycki i się spuścił. A może myślał wtedy o niej? Nie mogła się pozbyć wrażenia, że niechcący rozbudziła coś, co może mieć poważne konsekwencje. Przez piętnaście minut zawzięcie chodziła po stajniach, ale w końcu jej się znudziło. Brig mógł być właściwie wszędzie. 29 Mógł sprawdzać ogrodzenie, zaganiać stado kilka akrów dalej, mógł przycinać krzaki po pomocnej stronie posiadłości albo z innym pracownikiem robić zakupy w mieście. Zawiedziona, odgarnęła włosy z ramion. Miała nadzieję, że uspokoi się, gdy wiatr schłodzi jej kark. Przeszła obok pomieszczenia z maszynami i tam natknęła się na Briga. Starał się znaleźć dziurę w grubej czarnej oponie, obracając kołem w przepołowionej starej beczce po ropie, która miała metalowe nóżki, oszlifowane brzegi i rurkę u dołu, odprowadzającą wodę do ścieku. Wodę doprowadzał gumowy wąż, przytwierdzony do kranu. Brig miał rozpiętą koszulę i rękawy podwinięte do łokci. Marszczył w skupieniu brwi. Może i słyszał, że Angie się zbliża, ale nie dał tego po sobie poznać. Podniósł głowę dopiero, gdy jej cień padł na beczkę. Znalazł miejsce, gdzie z opony uchodziło powietrze i narysował kredą znak na czarnej gumie. - Myślałam, że masz pracować z końmi. - Angie oparła się o murowane ścianę. Czuła na plecach ciepło rozgrzanych przez słońce czerwonych cegieł. - Nie wiedziałem, że mnie pilnujesz. Podniosła lekceważąco ramię. - Bo nie pilnuję. - To dobrze. - Odwrócił się do niej plecami i wyjął brudną szmatę z kieszeni spodni. - Więc to nie mnie szukasz. - No niezupełnie. Wyprostował się i szelmowskim uśmiechem dał jej do zrozumienia, że kłamie. - Zabawne. Myślałem, że kogoś szukasz, bo tak biegałaś po wszystkich stajniach i stodołach. I pomyślałem, że może mnie. - Nie pochlebiaj sobie. Zachichotał. - Nie mam takiego zwyczaju. Przerzucił koło przez ramię i wszedł do magazynu. Angie z największą przyjemnością zadarłaby dumnie głowę i odwróciła się na pięcie, ale weszła za nim. - Dlaczego tak mnie nie cierpisz? - spytała, gdy znaleźli się w środku. Choć przez otwarte drzwi i kilka małych okienek wdzierało się światło słoneczne, które drażniło jej wzrok, duszne pomieszczenie było ciemne i tajemnicze. W powietrzu unosił się zapach ropy i smarów. Brig wciągnął koło na warsztat i szukał kleju do gumy i czegoś na łatę. - Ja cię nie cierpię? - Odwrócił się przez ramię. - Skąd ci to przyszło do głowy? - Bo mnie unikasz. - Mam robotę. - Ale z Cassidy rozmawiasz. - Ona się interesuje końmi - odpowiedział pośpiesznie i lekko zacisnął zęby. - A może interesuje się tobą? - Przecież to dziecko. - Ma szesnaście lat. - Mówię, że dziecko. - O mnie myślisz tak samo? Zaśmiał się i zmierzył wzrokiem jej krągłe biodra, kobiece wcięcie w talii i pełne piersi, ściśnięte pod rozpiętą bluzką czarnym stanikiem kostiumu kąpielowego. Na chwilę cynicznie zatrzymał wzrok we wgłębieniu między piersiami Angie, w którym zebrał się pot i kurz. - Ciebie nie można wziąć za dziecko. - Wypiął biodro i wyjął z kieszeni koszuli paczkę cameli. - Czego ode mnie chcesz? - Zapalił papierosa i wydmuchnął chmurę dymu. Wyjęła mu papierosa z ust i zaciągnęła się, zostawiając na białej bibule ślad szminki. Wypuściła dym nosem, tak jak na starych filmach robiła to Bette Davis. - Dlaczego myślisz, że czegoś chcę? - Poprawiła włosy i oddała mu papierosa. - Bo taką masz naturę. - Niewiele mnie znasz. - Wydęła lekko usta. - I to mi wystarczy. O Boże, on jej daje kosza. Żaden chłopak nigdy nie dał jej kosza. Większość za nią latała, a jej - z natury uwodzicielskiej i kuszącej - bardzo podobało się, gdy widziała pożądanie w ich oczach. Ale Brig był inny. Musiała go skłonić, żeby ją chciał. Krew w niej wrzała. On, syn zwariowanej półkrwi Indianki i robotnika z tartaku, który uciekł w siną dal, ma czelność zachowywać się tak, jakby jej wdzięki w ogóle na niego nie działały. Ona jednak wiedziała swoje. - A nie chciałbyś mnie poznać troszkę lepiej? - Przysunęła się do niego tak blisko, żeby musiał patrzeć na przedziałek w jej biuście. Z papierosem w ustach wydawał się nieprzystępny jak nieposkromiony kowboj. Mrużył oczy od dymu, ale nie odwrócił głowy. - Mam robotę. Muszę cię przeprosić. 30 Wyglądało na to, że plan nie wypali. Brig nie miał zamiaru dać się nabrać na jej uwodzenie. Cofnęła się szybko i odwróciła. - Słuchaj... przepraszam. Nie chciałam... żebyś myślał, że za tobą latam. - A nie latasz? Odwróciła się znowu. - Ja... chcę być twoją przyjaciółką. Chłopaki w moim wieku mnie nudzą. Szczerze mówiąc, są jak wrzód na dupie. - Podniosła głowę i spojrzała na niego. Jej oczy nie były już tak zadziorne. - Wydawało mi się, że jeśli będę się zachowywać jak... no właśnie tak, to zwrócę twoją uwagę. Ja... potrzebuję kogoś takiego jak ty. Prychnął i spojrzał na oponę. - Ciężko mi z Bobbym i Jedem. - Tak? - Mówiłam ci, że się założyli. Na twarzy Briga pojawił się cień odrazy. - Myślałem, że żartujesz. - Nie. - Westchnęła i przeczesała palcami włosy. - Wiem, że niektórzy ludzie myślą, że lubię... flirtować. I pewnie tak jest, ale nie sypiam z chłopakami, bo jestem córką Reksa Buchanana. Chyba jestem dla nich jakimś celem. Niektórzy się zastanawiają, kto pierwszy zrobi to z Angie Buchanan. Dlatego ojciec wysłał mnie do liceum świętej Teresy w Portland. A przynajmniej był to jeden z powodów. Ale już skończyłam szkołę i teraz idę na studia. A w mieście znowu zaczęli gadać o tym samym. Brig zachował niewzruszony wyraz twarzy, jakby nie wierzył, że dziewczyna mówi prawdę. - Więc pomyślałam, że może zostalibyśmy przyjaciółmi. Bo ty jesteś... trochę... twardszy. To chyba właściwe słowo. I chłopaki daliby mi areszcie spokój. Brig rzucił papierosa na podłogę i zgasił go obcasem. - Wiesz, Angie, niewiele kobiet oczekuje ode mnie przyjaźni. Mężczyźni i kobiety... jako przyjaciele... to się nie udaje. - A nie możemy spróbować? - Instynktownie wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Nie czekając na to, jak zareaguje, wybiegła z magazynu. Zauważyła, że na bocznej murowanej ścianie poruszył się cień. Pewnie znowu Willie. Boże, ten kretyn doprowadzał ją do szału. Nie miała pojęcia, dlaczego ojciec go trzyma. Ale jej ojciec zawsze był obrońcą pokrzywdzonych, czego najlepszym dowodem był Brig McKenzie. - Ja tylko mówię, że nie uważam tego za rozsądne. - Dena spojrzała na swoje odbicie w lustrze nad umywalką w sypialni i zmarszczyła czoło na widok siwych nitek, które zaczynały się wyraźnie odznaczać między ciemnymi włosami. Włosy zawsze były jej dumą i radością, a teraz nawet one były przeciwko niej. Tak samo zresztą jak twarz i szyja, na których było o wiele za dużo zmarszczek. A te worki pod oczami... Była spięta i zmartwiona, bo niepokoiła się o córki. Martwiła się i tym, czy zdoła zrobić się na bóstwo do przyszłego weekendu, żeby na przyjęciu u Caldwellów wyglądać kwitnąco. Potrzebna jej była nowa suknia, buty i coś więcej niż mała operacja plastyczna. Skończyła szczotkować włosy i wzięła paczkę papierosów. - Nie mogę pojąć, dlaczego zatrudniłeś tego prostaka. Rex stał za przymkniętymi drzwiami łazienki. - Potrzebował pracy. Świetnie sobie radzi z końmi, a ogier Cassidy już raz ją zrzucił. Nie chciałem ryzykować i czekać, żeby zrzucił ją znowu. - A nie pomyślałeś, że ryzykujesz, biorąc go do pracy? Że narażasz na niebezpieczeństwo nasze córki? - Kątem oka zobaczyła, że Rex wiesza szlafrok. Został w samych bokserkach. Nadal był pociągającym mężczyzną. Owszem, trochę mu się zaokrąglił brzuch, ale był silnie umięśniony. Dzięki temu, że spędzał na polu golfowym długie godziny, miał szczupłe i wysportowane nogi. Jego śnieżnobiałe włosy kontrastowały z czarnymi brwiami i opaloną twarzą o bardzo męskich, regularnych rysach. Jednak na policzkach przy szczęce zaczynały się już tworzyć pierwsze zmarszczki. Starość to przekleństwo. Zapaliła viceroya, zaciągnęła się i zobaczyła, że w kącikach jej ust również robią się małe zmarszczki. - Nie ryzykuję bezpieczeństwa dziewczynek. O czym ty mówisz? - Zamiast welurowego wiśniowego stroju do joggingu, który kupiła mu w zeszłym roku na rocznicę ślubu, założył zwykły szary dres. Ale nie miała czasu się z nim kłócić. I tak nikt go nie będzie widział, a ona ma teraz inne problemy - ogromne problemy związane z Brigiem McKenziem. Dzikim synem Sunny. Gdyby Rex wziął do pracy na ranczu Chase’a, drugiego syna Sunny, Dena też nie byłaby zachwycona, ale to jeszcze mogłaby zrozumieć. W tartaku mówiło się, że chłopak jest odpowiedzialny, poważnie myśli o przyszłości, trzyma ręce przy sobie i zna swoje miejsce. Przynajmniej starał się zachowywać właściwie i był subtelniejszy niż jego młodszy brat. O Brigu mówiło się natomiast, że to wcielony diabeł i że nie zważa na nic ani na nikogo. Nosił skórzaną kurtkę i jeździł na motorze jak szatan. Dena otuliła się szlafrokiem. Rex nic nie rozumiał. Czasami trzeba było przestać się bawić w subtelności, żeby coś dotarło do jego zakutego łba. 31 - Już wystarczy, że zatrudniłeś tego półgłówka. Łazi za dziewczynkami jak... - Słuchaj, Dena. Jestem szanowanym obywatelem, jednym z najbogatszych ludzi w Prosperity i spoczywa na mnie pewna odpowiedzialność. Dlatego czasem robię rzeczy, które z ekonomicznego punktu widzenia mogą uchodzić za akty miłosierdzia. Liczy się też kościół. Ojcu Jakubowi się wydaje... Och, i tak nie zrozumiesz. Chodzi o to, że nikt inny nie zatrudni Williego, a jest dobrym pracownikiem. Nigdy nie miałem z nim najmniejszego problemu. - Zacisnął zęby. Rex był dumny ze swojej dobroczynności. I nie miał zamiaru tłumaczyć, dlaczego zatrudnił Williego. Dena zrozumiała to już dawno, gdy Rex przygarnął tego półgłówka. Dostała wtedy szału, ale jej mąż był niewzruszony. Od tamtej pory, zawsze gdy ginęły narzędzia albo części zapasowe, nakłaniała Rexa, żeby zwolnił chłopaka, ale bez skutku. Rex nie miał zamiaru zmienić zdania. Zaciągnęła się papierosem. Nie spodobało jej się to, co zobaczyła w lustrze. Wyrzuciła viceroya do srebrnej popielniczki przy umywalce. Powinna rzucić palenie, bo od mrużenia oczu przed dymem zrobiły jej się kurze łapki. - Oboje wiemy, z czego słynie Brig McKenzie. Pije, chociaż jest niepełnoletni, i wdaje się w bójki. Bóg jeden wie, ile razy wyrzucili go z roboty. Idzie do łóżka z każdą kobietą, która mu się nawinie. - Nie wiesz, czy to prawda. To tylko małomiasteczkowe plotki. - Nie ma dymu bez ognia, Rex. Nie zapominaj, z jakiej rodziny pochodzi. Z rynsztoku. - Sunny McKenzie... - Jest brudną Indianką, a jej mąż, czy tam były mąż, był pijakiem z charakterkiem. - Odwróciła się od umywalki i spojrzała na męża. - Im więcej robisz dla tej rodziny, tym więcej się gada o tobie i tej... - Załamał jej się głos i zadrżała. - To też tylko plotki. - Ale ja to słyszę bez przerwy. Kiedy gram w brydża w klubie, siedzę u fryzjera, a nawet po mszy. Mówię ci, Rex, musisz przestać nadskakiwać Sunny i jej synom. - Innym rodzinom też pomagam. Kiedy mężowie nie mają pracy albo kiedy małe dzieci chorują... - ...albo się topią. Spojrzał na nią surowo. - To było dawno temu. Sunny potrzebowała pomocy. Mąż od niej odszedł. - Wiem, ale ludzie swoje gadają. - Wstrętne plotki dręczyły ją zawsze. - Wystarczy, że co tydzień chodzisz na grób Lucretii, ale... - Jej do tego nie mieszaj - powiedział tonem, którym zwracał się do niej tylko wtedy, gdy był naprawdę zły. Było w nim lekceważenie, zarezerwowane wyłącznie dla niej. Dobrze, da mu spokój z Lucretią, ale w sprawie Briga będzie nieugięta. - Posłuchaj, Rex. Oboje wiemy, że jedyną zaletą Briga McKenziego jest jego wygląd. Do tego jest cholernie sprytny. Wie, jak manipulować ludźmi, żeby dostać to, czego chce. Zobacz, jak okręcił sobie ciebie wokół palca. - Nie okręcił mnie - mruknął Rex, wchodząc do sypialni. Spojrzała na niego jak na idiotę. - Ten chłopak dobrze wie, co robi. Zapamiętaj moje słowa: będą z tego kłopoty, o jakich ci się nie śniło. - Wsunęła na nogi różowe pantofle i poszła za nim. Siedział na rowerze do ćwiczeń i pedałował jak szalony. Pot ciekł mu z czoła. Drzwiczki do szafki, w której stał telewizor, były otwarte. Za chwilę miał się zacząć ulubiony film Reksa, Aniołki Charliego. - Nie chcę, żeby Cassidy się koło niego kręciła. Chyba coraz bardziej jej się podoba. - Cassidy? Przecież to jeszcze dziecko! - A przyjrzałeś się jej dobrze, Rex? - Dena poczuła się dotknięta. Cassidy zawsze będzie dla Reksa tylko drugą córką, która nie dorównuje Angie. Nigdy wprawdzie tego nie powiedział, ale widać to było przy wielu okazjach. Denę to irytowało i raniło. - Nie interesuje się chłopakami. - Chłopakami nie. Tylko Brigiem. Łazi za nim jak cień. - Przez konia. To nie ma nic wspólnego z McKenziem. Rex, kiedy ty przejrzysz! Ona ma szesnaście lat i... Pamiętam, kiedy ja byłam w jej wieku. - Nie możesz jej zabronić chodzenia do stajni. Dena westchnęła. - Nie, ale mogę mieć ją na oku i dopilnować, żeby trzymała się z daleka od tego mieszańca. Angie nie mogę niczego zakazać, bo to twoja córka. Ale na twoim miejscu, zabroniłabym jej kręcić się przy nim. - Przecież tego nie robi. Dena potrząsnęła głową. - Rex, nigdy nie sądziłam, że jesteś idiotą, ale chyba myliłam się. - Usiadła na ogromnym łożu i poprawiła poduszki. Dena starała się nie krytykować Angie, bo Rex ją ubóstwiał i traktował jak księżniczkę. Było rzeczą oczywistą, 32 że jest bardziej przywiązany do Angie niż do Cassidy. Nikt w domu nie miał co do tego wątpliwości. Dena wiedziała, dlaczego. Angie była córką Lucretii. Chociaż pierwsza żona Reksa nie żyła już od wielu lat, on o niej nie zapominał. Zapalał dla niej świeczki na mszy, mówił o niej z namaszczeniem i zachowywał się tak, jakby była świętą. A przecież wszyscy wiedzieli, że odebrała sobie życie. A samobójstwo jest grzechem. Jednak Rex nie zapomniał o Lucretii. Dla Deny na pewno nie zapalałby świeczek, nie modliłby się za nią i nie wspominałby jej przez prawie dwadzieścia lat. - Angie spędziła cztery lata w liceum świętej Teresy. Siostry dały jej porządną szkołę moralności. To dobra dziewczyna. - Zaczął się zdrowo pocić. Rower tak hałasował, że nie było słychać dialogów w telewizji. Zanim zdą-żyła się odezwać, Rex nacisnął pilota i sypialnię wypełnił głos Charliego. - Derrick już wrócił? - Angie, w płaszczu kąpielowym i w rozpięli tych sandałkach, weszła do pokoju Cassidy i usiadła na brzegu łóżka. Cassidy przeglądała czasopismo. - Nie wiem. - Wyszedł z Felicity? Cassidy wzruszyła ramionami. Od kiedy Angie postanowiła zdobyć serce Briga, Cassidy nie potrafiła być uprzejma dla starszej siostry. To prawda, że Brig jest dorosły i wie, co robi. Podobno miał wiele kobiet. Ale żadna z nich nie była tak ładna ani nie miała takiej pozycji społecznej jak Angie. Nic dziwnego, że tak trudno się jej oprzeć. O ile w ogóle jest to możliwe. - Jakby się tu pokazał, to usprawiedliwisz mnie jakoś? - Czemu? - Cassidy nagle zrobiła się podejrzliwa. - Nie lubi, jak spotykam się z Brigiem. - Spotykasz się? Na randce? - Cassidy zamurowało. Zauważyła, że Angie lata za Brigiem. Widziała nawet, jak całuje go w policzek, ale nie nazwałaby tego spotykaniem się. - No, niezupełnie tak jak na randce. Jeszcze nie. Ale już niedługo go poproszę, żeby poszedł ze mną na przyjęcie do Caldwellów w Country Club. Będzie sensacja, co? - Zachichotała, a w jej oczach pojawił się blask. - Mam się z nim spotkać wieczorem przy basenie. Mama i tata pójdą spać po wiadomościach o jedenastej, więc nimi nie muszę się przejmować. Służących nie będzie, ty o wszystkim wiesz, więc pozostaje jedynie Derrick. - Zaprosiłaś już Briga? - Cassidy ścisnęło w żołądku. - Nie, jeszcze nie. - Ale myślisz, że z tobą pójdzie? - No pewnie. To jedno z najważniejszych wydarzeń sezonu. Biedne dzieciaki z miasta zrobiłyby wszystko, żeby tam być. - Jakoś nie wydaje mi się, żeby Brigowi na tym zależało. Angie zmarszczyła brwi. - Co to, Cassidy? Jesteś zazdrosna? - Skąd! - Hmmm. - Angie wykrzywiła pełne usta we wszechwiedzącym uśmiechu. - Nie martw się, ma brata. Podobno jest jeszcze przystojniejszy niż Brig. Chase McKenzie na pewno dałby wszystko, żeby ktoś go zaprosił na przyjęcie. - Więc dlaczego jego nie zaprosisz? - Dlatego, że jest za bardzo napalony i niecierpliwy. Jak Bobby i Jed. Ale Brig... - Wyjrzała przez otwarte okno i westchnęła głośno. - Chyba dlatego tak mnie pociąga, że jest zarozumiały i pewny siebie. I ma swoje zdanie. Robi, co chce i kiedy chce i z niczym się nie liczy. - Spochmurniała i zagryzła dolną wargę. - Pod wieloma względami jesteśmy do siebie podobni. - Ty i Brig? - prychnęła Cassidy. - Daj spokój. Melancholijny nastrój Angie nie trwał długo. Na jej twarzy szybko pojawił się chytry uśmieszek, który przyprawiał Cassidy o mdłości. Krew w niej wrzała. Cassidy włączyła pilotem mały telewizor stojący na biurku. Miała nadzieję, że hałas odwróci jej myśli od Briga i Angie. - To wymyślisz coś, tak? Jakby Derrick albo ktoś inny się o mnie pytał, odwróć lampkę z biurka w stronę okna. Dobra? - Ale po co? - Będę miała czas, żeby po drodze do domu wymyślić jakąś historyjkę. Na przykład, że nie mogłam zasnąć i poszłam popływać. - Dobra - powiedziała Cassidy, chociaż w duchu przeżywała katusze. Angie wzięła do ręki sandałki, wstała z łóżka i lekkim krokiem podeszła do drzwi. - Pamiętaj o sygnale. O nic więcej cienie proszę. - Rzuciła Cassidy promienny uśmiech. - Jestem twoją dłużniczką, Cass. - Prawie bezgłośnie otworzyła drzwi. Wyszła na korytarz i zniknęła. Cassidy wypełniło uczucie 33 beznadziejnej rozpaczy. Skakała po kanałach, ale nie widziała nawet ekranu telewizora. Przed oczami miała obraz mokrych, nagich ciał Briga i Angie w basenie. Zrobiło jej się niedobrze. Angie nie żartowała. Ona naprawdę miała zamiar uwieść Briga. A on dawał się na to nabrać. Cassidy walnęła pięścią w poduszkę. Przez otwarte okno sypialni widziała ciemne, usiane migoczącymi gwiazdami niebo. Nad horyzontem leniwie świecił księżyc. Wstała z łóżka i wpatrywała się w ciemność. Wiał ciepły wiatr, który poruszał jej nocną koszulą. Cienka bawełna przylegała do jej ciała. Usiłowała sobie wmówić, że nic ją nie obchodzi, co robi Brig ani z kim to robi. W końcu to nie jej sprawa. Ale nie mogła ścierpieć że Angie z przerażającą konsekwencją realizuje swój plan. Jej starsza siostra niespodziewanie zainteresowała się końmi i zawsze, kiedy Brig pracował ze zwierzętami, wynajdywała powód, żeby znaleźć się koło stajni. Przerzucała ręce przez płot, rozmawiała z Brigiem i uśmiechała się, gdy się do niej odwracał. Gdy nie dzielił ich płot, stawała najbliżej niego, ale tak, żeby go nie dotknąć. Zapraszała go na wspólne pływanie i przejażdżki, ale zawsze odmawiał, wymawiając się pracą. Cassidy triumfowała. Może nie chciał, żeby z nim pogrywała jak z innymi chłopakami, którzy krążyli wokół rancza jak dokuczliwe muchy. Lato się kończyło, a przy Angie kręciło się coraz więcej chłopaków. Pewnie dlatego, że z końcem września miała wyjechać na studia. Cassidy wiedziała, że Brig McKenzie nie różni się od innych mężczyzn. Słynął nawet z tego, że jest łasy na kobiece wdzięki. A Angie zawsze dostawała to, czego chciała. Cassidy spojrzała na łóżko i zmarszczyła czoło. Nie mogła zasnąć. W pokoju było za gorąco. Miała mokrą pościel. W jej głowie wirowały obrazy Angie i Briga. Musiała coś zrobić - chciała wyjść, znaleźć się z daleka od domu. Przyszła jej do głowy świetna myśl. Minęły trzy tygodnie od upadku z konia. Ramię prawie jej nie bolało. A wyglądało na to, że Brig nigdy nie pozwoli jej dosiąść Remmingtona. Musiała więc zrobić to za jego plecami. Dostanie za swoje. Za to, jak patrzy na Angie! A z jakiej to niby racji ma siedzieć w domu i kryć siostrę? Niech ją w końcu przyłapią. Czas najwyższy, żeby ojciec, dla którego ziemia, po której stąpa Angie jest święta, dowiedział się prawdy. Gdyby Rex złapał ją z Brigiem, przestałaby w jego oczach uchodzić za boginię. Dla Cassidy w zasadzie nie miało to większego znaczenia. Nie zależało jej na tym, żeby ojciec darzył ją takimi względami jak Angie. Nigdy nie zazdrościła siostrze pozycji księżniczki, bo to zobowiązywało. Nie. Cassidy wystarczała taka więź z ojcem, jaką miała. Chciała tylko, żeby matka, która zawsze dawała jej starszą siostrę za wzór, dała jej spokój. Włożyła stare dżinsy i sweter. Związała gumką niesforne, rozczochrane włosy. Wzięła stare buty, wymknęła się po cichu z pokoju i zeszła tylnymi schodami. Wszyscy spali, tak jak przewidywała Angie. Wyszła po cichu z domu. Skuliła się, bo zawiasy tylnych drzwi głośno zaskrzypiały. Bones, stary owczarek szkocki ojca, podniósł głowę i szczeknął. - Ćśś. To tylko ja. Pies pomerdał ogonem, waląc nim w podłogę ganku. Cassidy chciała od razu iść do stajni, ale zatrzymała się przy rododendronach. Była ciekawa, czy Angie nie zmyślała. Zacisnęła kciuki. Cicho przemknęła kaflową alejką, prowadzącą do ogrodu różanego, jeszcze pełnego ciężkich kwiatów. Przeszła pod altaną, zeszła po kilku stopniach i znalazła się przy basenie. Nad wodą słychać było cichy chichot. Gdy oczy Cassidy oswoiły się z ciemnością, zobaczyła, że Angie pływa całkiem nago. Na jej opalonym ciele widać było białe ślady po kostiumie. Jej ubranie leżało na brzegu basenu. Cassidy prawie zamarło serce, gdy zobaczyła Angie w basenie. Była piękna i kobieca. Na białej skórze piersi wyraźnie było widać ciemne brodawki, a między nogami wdzięczyła się kępka czarnych włosów. Była taka kobieca. Taka pociągająca. W Cassidy zaczęła wzbierać żółć. Usłyszała trzask zapalanej zapałki. Omal nie wyskoczyła ze skóry. Łagodny wiatr przyniósł kwaśny zapach spalonego fosforu. Świadomość, że Brig nie jest w stanie oprzeć się uwodzicielskim zabiegom Angie, przyprawiła Cassidy o mdłości. Spojrzała na patio przy basenie i zobaczyła go przy desce do skakania. Czubki butów kowbojskich wystawały nad wodę. Jego twarz mieniła się złotem. Pochylił się, osłonił koniec papierosa ręką i zapalił. Zaciągnął się, zgasił zapałkę i mały strumień światła zniknął. Angie wynurzyła się z wody tuż przy jego stopach. Próbowała się zakryć i schować pod wodę, ale i tak było widać jej pośladki i piersi. - Ja... Nie spodziewałam się, że przyjdziesz tak wcześnie - wyszeptała. Spojrzał na zegarek, ale nie powiedział słowa. Palił. - Poczekaj chwilkę. Ubiorę się. - Podpłynęła do brzegu basenu, wynurzyła się z wody, otrząsnęła włosy i szybko 34 założyła kostium i płaszcz kąpielowy, jakby rzeczywiście była zmieszana. Cassidy z łomoczącym sercem przyglądała się, jak Angie podchodzi do Briga. - Czego chcesz? Dziewczyna uśmiechnęła się do niego szeroko. - Niejednego. - Odważnie złapała go za rękę i westchnęła. Chwycił ją i odsunął na odległość ramion. Przyglądał się jej badawczo. - Mogłabyś mówić jaśniej? Chciałaś się ze mną widzieć, bo podobno chodzi o coś ważnego. - Chcę się umówić - wyrzuciła z siebie. Parsknął. - Ty? Umówić się? Miałaś więcej randek niż twój stary ma pracowników w tartaku. - Wiem, ale to coś wyjątkowego i nie chcę iść z byle kim. - Odgarnęła wilgotne włosy z twarzy i spojrzała na niego. Jej twarz jaśniała w blasku księżyca. - Chcę, żebyś poszedł ze mną na przyjęcie do Caldwellów. - Zarzuciła mu ręce na szyję i westchnęła. - To niecodzienne wydarzenie i nie mogę znieść myśli, że miałabym się pokazać z którymś ze znajomych chłopaków. - Wspięła się na palce, wyjęła mu papierosa z ust i rzuciła go na wilgotną posadzkę przy basenie. Pet zasyczał i zgasł. Delikatnie dotknęła jego ust swoimi. - Brig, powinieneś być zachwycony. Zepsułbyś przyjęcie, i to nie byle jakie przyjęcie. To jest najważniejsze wydarzenie towarzyskie. - I ja mam na nie pójść z tobą. Uśmiechnęła się promiennie. - A to takie straszne? Będą ci zazdrościli wszyscy faceci z miasta. - A może mnie to nie obchodzi? - A może cię obchodzi - wyszeptała i znowu go pocałowała. Tym razem się nie opierał. Objął ją tymi samymi rękami, którymi przed chwilą ją odsuwał. Przyciągnął do siebie jej spragnione ciało, mrucząc nisko i głęboko. W Cassidy wzburzyła się krew. Brig całował Angie z dziką pasją, która nie była niczym innym, jak tylko zwierzęcym pożądaniem. Krzyk protestu uwiązł Cassidy w gardle, gdy Angie objęła nogą udo Briga. Nie mogła na to dłużej patrzeć. Odwróciła się. Potknęła się o wystający korzeń i uderzyła chorym ramieniem w drzewo. Ból przeszył jej rękę, ale biegła, nie zważając, że ma wilgotne policzki. Płakała. Jak idiotka. Z powodu Briga McKenzie, który traktował ją jak małe nieznośne dziecko. Była wściekła i zrezygnowana. Niech Brig i Angie robią sobie, co chcą. Nie obchodzi ją to. Nie będzie się kręcić i śledzić starszej siostry. Wiedziała, co zrobi. Pobiegła do stajni. Ramię nie przestawało ją boleć, ale była pewna, że uda jej się zapanować nad Remmingtonem. Pogalopuje na nim tak szybko, że obraz Angie i Briga zamaże się w jej umyśle. Niech robią, co im się podoba. Otworzyła stajnię. Chciała, żeby to ją Brig trzymał w ramionach, chciała go całować i czuć, jak przyciska ją do ziemi swoim ciałem. Bo szesnastoletnia Cassidy, w przeciwieństwie do Angie, była pewna, że jest zakochana w Brigu McKenziem i nienawidziła się za to. 5 Felicity założyła stanik. Nie było sensu uwodzić Derricka, gdy był w takim nastroju. Nie zauważał jej. Zaciągnął ją do Portland pod pretekstem, że zabierze ją do kina. Oczywiście wylądowali w obskurnym motelu. Kochali się, ale Derrick był z nią tylko ciałem. Nie tak jak kiedyś. Ale jeszcze o tym nie wiedział. Leżał z włosami rozrzuconymi na poduszce i palił papierosa. Oglądał wiadomości. Dziennikarz opowiadał o tym, jak długo będzie trwała i jak niebezpieczna dla zbiorów jest fala upałów i że ludzie nie powinni podlewać trawników. Ale kogo to obchodzi? Wstała z łóżka, podeszła do okna i wyjrzała na ulicę. Naprzeciwko motelu tętniła życiem restauracja, która, jak głosił szyld, oferowała prawdziwe chińskie dania. Przy wejściu tłoczyli się roześmiani ludzie. Mężczyźni i kobiety trzymali się za ręce. Zakochani. Kiedy ostatnio Derrick wziął ją za rękę? Albo gdzieś ją zaprosił? Przełknęła ślinę. Płacz na niego nie działał, tylko jeszcze bardziej go złościł. Derrick był bardziej porywczy niż ona. Zasłoniła żaluzje i zastanowiła się nad tym, jak wyglądałoby jej życie bez Derricka Buchanana. Ta myśl była przerażająca. Głęboko w duszy dręczyła ją obawa, że go straci. Miała rozdarte serce. Kiedyś byli w sobie zakochani. Wtedy Derrick był gotów zrobić wszystko, żeby się z nią zobaczyć. A teraz... Spojrzała na łóżko. Leżał z przymkniętymi oczami i najwyraźniej zapomniał o papierosie, który zamieniał się w popiół. Derrick - wysoki i smukły, umięśniony i opalony - był pierworodnym synem Lucretii i Reksa Buchananów. Po ojcu dobrze zbudowany, urodę odziedziczył po matce. Był pewny siebie, bo wiedział, że synowi najbogatszego człowieka w Prosperity każda dziewczyna wskoczy do łóżka. Tak jak ona. Córka Sędziego. Ale ona nie sypiała z nim dlatego, że był bogaty. Po raz pierwszy kochała się z nim na tylnym siedzeniu jaguara dlatego, że nieprzytomnie go kochała. 35 Nie musiał jej nawet zapraszać na randkę. Była potwornie zawstydzona, bo przed Derrickiem nie pozwoliła się nawet dotknąć żadnemu chłopakowi. Kilku próbowało wepchnąć spocone łapy w jej stanik, ale ona nie pozwoliła z powodu Derricka. Kiedy miała jedenaście lat, wiedziała już, że jest w nim zakochana. Zwierzyła się z tego Angie i powiedziała jej, że kiedyś za niego wyjdzie. Angie ją wyśmiała. Kto chciałby jej brata? Miał wtedy szesnaście lat i był pokraczny. Miał długachne ręce i nogi i był fatalnie zbudowany. Ale Felicity wiedziała swoje. Już wtedy. I dla niego zachowała dziewictwo. Chciała za niego wyjść i wspominała o tym parę razy. Ostatnio jednak Derrick nie miał dla niej czasu. Dzisiaj kochali się przy brzęczącej wentylacji i ściszonym telewizorze. Raz. I przypominało to raczej ciężką pracę. Niemal obowiązek. Z początku Derrick nie miał na nic ochoty. Myślami był zupełnie gdzie indziej. W końcu Felicity przekonała go, żeby choć przez chwilę zajął się czymś innym. Pomógł jej w tym czarny stanik i podwiązki. A teraz leżał i oglądał telewizję. Obraz z ekranu rzucał na jego twarz niebieskie smugi. Nawet gdyby Felicity była całkiem naga, Derrick nie zwróciłby na nią uwagi. Coś go trapiło i nie pierwszy raz nie chciał jej o tym powiedzieć. Spróbowała jeszcze raz. Lekkim krokiem podeszła do łóżka, wślizgnęła się pod rozrzuconą pościel i ułożyła się między nogami Derricka. Jej piersi, którymi kiedyś się zachwycał, wypełniały miseczki stanika. Dziewczyna oblizała wargi. - Może byśmy gdzieś wyszli? - spytała cicho i uwodzicielsko. Jej oddech łaskotał go w brzuch. Derrick rzucił jej obojętne spojrzenie. - Później. - A dlaczego nie teraz? - Pocałowała go w pępek, ale wcale go to nie podniecało. - Chcę obejrzeć wiadomości, jasne? - Nawet nie starał się ukryć irytacji. Zgasił papierosa. - Możesz obejrzeć jutro. A teraz moglibyśmy się trochę zabawić. - Przejechała językiem po jego torsie i zaczęła drażnić brodawkę, ukrytą w ciemnych włosach klatki piersiowej. - Naprawdę jesteś aż tak napalona? - Na ciebie? - Zmarszczyła brwi i zmierzwiła gęste rude włosy. - Zawsze. Derrick poruszył delikatnie ustami. - To mi to udowodnij. - Co? Zmrużył oczy. - Udowodnij to, Felicity. - Podniósł ją tak, że musiała usiąść mu okrakiem na klatce piersiowej. - Pokaż, co potrafisz. - Nie... nie rozumiem. - Oczywiście, że rozumiesz. Zrób coś, żebym cię chciał. Tak, żebym nigdy nie pomyślał o innej kobiecie. Pokaż mi, co takiego masz w sobie, że jesteś wyjątkowa. - Chwycił zębami jej podwiązkę. Podskoczyła. Wsunął palec za zapięcie stanika z przodu i przyciągnął ją do siebie. Drażnił oddechem brodawki jej piersi osłonięte czarną koronką. - Pokaż co potrafisz. Zachowuj się wulgarnie i nieprzyzwoicie. - Ja... ja cię kocham. - Lekko drżał jej głos. Czasami ją przerażał, kiedy tak bardzo pożądał czegoś... czegoś więcej niż ona mogła mu dać. Oparł się na poduszce, założył sobie ręce za głowę i wpatrywał się w nią. - Więc to udowodnij. - Patrzył na nią z okrucieństwem. - Dalej, kochanie. Do roboty. Cassidy księżyc służył za przewodnika. Nie osiodłała konia. Jechała na oklep, nisko pochylona. Przyciskała mocno nogi do boków Remmingtona i poganiała go obcasami. Ogier, zagryzając wędzidło, galopował po suchej trawie. Dudnił kopytami, wzbijając tuman kurzu z ziemi. Wiatr smagał Cassidy po twarzy, rozwiewał jej włosy i sprawiał, że łzy napływały jej do oczu. Wiedziała, że niebezpiecznie jest jeździć po polach na nieosiodłanym koniu, ale się tym nie przejmowała. Myślała jedynie o tym, żeby wymazać z pamięci obraz Briga i Angie, którzy całują się i kochają. Obraz, który ją prześladował. Koń ciężko dyszał, więc zwolniła i puściła go stępa pod dębami i klonami. Światła rancza zostały daleko. Cassidy wpatrywała się w czarne niebo, usiane niezliczoną ilością migoczących gwiazd. Remmington pociągnął za wędzidło, zarzucił łbem i szarpnął frędzlami, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że to on nadal rządzi, ale Cassidy nic sobie z tego nie robiła. Dzięki Brigowi koń stał się łagodniejszy, ale ciągle był uparty. Cassidy nie pozwalała mu za bardzo zbliżać się do gałęzi, obawiając się, że znowu zrzuci. Jeszcze bolała ją ręka po poprzednim upadku i nie chciała, żeby znowu coś jej się przytrafiło. - Dalej. - Klasnęła na konia. Jechała zarośniętym szlakiem. W suchym powietrzu zapach kapryfolium i chwastów mieszał się z unoszącym się kurzem. Cassidy splunęła i skierowała konia na małe wzgórze, na którym znajdowały się pozostałości starego tartaku. Zniszczone i zapuszczone budynki miały powybijane okna i zapadnięte dachy. 36 Były to stare baraki, w których kiedyś mężczyźni cięli drewno na kłody, obrabiali je, a potem dzielili na cztery części. To było dawno temu. Potem wyrąb przesunął się dalej na wzgórza, a przy starym tartaku został pusty, wyschnięty rów. Zmierzała właśnie do tego płaskiego jak patelnia i szerokiego na pół kilometra dołu po stawie wykopanym kiedyś przez ludzi. Koń będzie mógł galopować po płaskiej powierzchni, a ona nie będzie się bała, że wdepnie w krecią dziurę albo potknie się o gałąź leżącą w suchej trawie. - Dalej! - Cassidy ścisnęła Remmingtona kolanami. Koń przeszedł w galop. Cassidy brakowało tchu. Wiatr szumiał jej w uszach. Tętent kopyt ogiera niósł się niczym echo bicia jej serca. - Dobrze. - Koń pędził po dnie starego stawu. Wzdłuż brzegu biegł porośnięty trawą rów, przez który do pustego stawu przedostawała się rwąca woda. Cassidy pociągnęła za wodze i złapała oddech. Remmington zawrócił. Wrzasnęła co sił w płucach, żeby go pogonić. Źrebak ruszył z kopyta, dudniąc po twardym dnie. Odżyła. Zmrużyła oczy i patrzyła na pola ozłocone blaskiem księżyca. Łzy zamgliły jej wzrok. Miała jedynie świadomość tego, że siedzi na potężnym zwierzęciu. Wszystko inne przestało istnieć. Czuła napięte mięśnie konia. Galopował pod wiatr, coraz szybciej i szybciej. - Wio, wio, ty diable! - Ziemia pod nimi płynęła. Serce waliło jej jak młotem. Czuła spoconą skórę konia pod nogami. Oddychał z trudem. W końcu przy brzegu stawu kazała mu zwolnić i pozwoliła iść przy porośniętej chwastami wydmie. Zatrzymała się przy podupadłych barakach. - Dobry koń. - Poklepała go po mokrym karku. - Jesteś najlepszy. - Zeskoczyła na ziemię. Kępki ostu i trawy połaskotały ją w stopy, ale prawie tego nie poczuła. Remmington parsknął i zarżał. Zarzucił łbem i wodze wypadły jej z dłoni. Zabolało ją ramię. - Hej, stój. Prrr. - Zignorowała przeszywający ból i zrobiła krok, żeby chwycić wodze. Remmington zarżał triumfalnie i zawrócił. Nie zdążyła. - Hej, Remmington! - Koń wyskoczył do przodu i ruszył z kopyta. Zniknął w zarośniętym rowie. - A niech to wszyscy diabli! - krzyknęła zdenerwowana Cassidy. Kopnęła ziemię znoszonym adidasem. Pięknie. Ma za swoje. Pewnie nie uda jej się znaleźć konia w środku nocy. Ranczo miało tysiące hektarów, i chociaż każda część była oddzielona płotem, Remmington mógł spacerować po sąsiednim polu albo wzgórzu, porośniętym gęsto dębami i krzakami. W biały dzień trudno byłoby go znaleźć. O świcie, kiedy Mac będzie robił obchód i zobaczy, że nie ma Remmingtona, zrobi się piekło. Cassidy wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Jeżeli wróci niepostrzeżenie do domu, to za ucieczkę konia obwinia Briga. Miałby poważne kłopoty. I dobrze mu tak. Za to, że pozwolił się Angie... wodzić za nos. Zaklęła pod nosem. Wiedziała, że nie może tego zrobić. Straciłby pracę, a to nie byłoby w porządku. Zimnej, mściwej części jej serca sprawiała przyjemność myśl, że on i Angie nie mogliby się spotykać tak łatwo jak teraz, kiedy Brig u nich pracuje. Nie mogła go jednak winić za swój głupi błąd. - Ty sukin... - Wydawało jej się, że usłyszała prychnięcie. Dostała gęsiej skórki. Zmrużyła oczy w ciemności, zastanawiając się, czym może się obronić. Czasami po wzgórzach łazili włóczędzy. Na noc, dwie zadowalali się schronieniem, jakie dawał stary tartak. Zaschło jej w gardle. - Szukasz czegoś? Niski głos Briga sprawił, że łomoczące serce Cassidy zaczęło bić jeszcze mocniej. Odwróciła się i zobaczyła, że stoi oparty o belkę podtrzymującą spadzisty dach ganku starej kuchni. - Co ty tutaj robisz? - To chyba ja powinienem cię o to zapytać. Odgarnęła włosy z twarzy. Próbowała zachować się z godnością. - Zachciało mi się wybrać na przejażdżkę. - I zrobiłaś to? - Tak! Skoro nikt nie chce mi pozwolić jeździć na moim koniu... - Bo nie umiesz nad nim zapanować. - Umiem! - Nie wydaje mi się. - Uśmiechnął się szeroko i zaświecił białymi zębami, doprowadzając ją do wściekłości. - Chyba go przestraszyłeś. - Wiedziała, że nie ma racji, ale się z nim droczyła, bo straciła panowanie nad upartym koniem. - Tak, rzeczywiście. - Brig ryknął śmiechem. Cassidy usłyszała brzęk uprzęży. Przez krótką chwilę pomyślała, że Remmington wrócił. Zobaczyła kasztanowego wałacha przywiązanego do słupka przy starej studni. - Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? - Jechałem za tobą. - Co? - Jej serce waliło jak oszalałe. Brig odsunął się od słupa i podszedł do niej. - Należało ci się. Szpiegowałaś, Cass. - Jej imię zabrzmiało znajomo w jego ustach. Stanął tuż przed nią. Nagle poczuła się jak szczeniara. Potrząsnęła przecząco głową. - Nie szpiegowałam. - Szpiegowałaś. Zobaczyłaś mnie z Angie przy basenie i różne myśli przyszły ci do głowy. Dobry Boże, on chyba nie słyszy, jak łomocze mi serce? Chciała zaprzeczyć, powiedzieć mu, że się myli, ale 37 słowa uwięzły jej w gardle. - Ja... ja nie... - Nie kłam, Cass. To nie w twoim stylu. Na wzgórzu wiał gorący wiatr, który poruszał trawą. Gdzieś w gęstwinie drzew cicho zahukała sowa. Odpowiedziało jej tylko rżenie konia. Remmington! Powinna pójść i spróbować go złapać, ale była zahip-notyzowana polami ozłoconymi blaskiem księżyca, nocnymi cieniami i Brigiem McKenziem. Westchnęła. - Dobrze, więc cię widziałam. - I się wściekłaś. - Nie. - Ćśśś. - Przycisnął twardy palec do jej ust i zaprzeczył ruchem głowy. - Znowu kłamiesz. - Powiedział to tak cicho, że ledwie usłyszała jego słowa. - Ale skąd ty... Wpatrywał się w nią przeciągle i uporczywie. - To dziwne. Poczułem, że ktoś nas obserwuje. Pomyślałem, że to Willie. Wiesz, że zawsze się kręci koło domu. Albo że twój stary sprawdza córkę. Coś wisiało w powietrzu. A zresztą nie wiem, do cholery. Ale usłyszałem, jak uciekasz. Potknęłaś się i zaklęłaś pod nosem. - Nie odezwałam się ani słowem. - Tak? - Jego palec przesunął się powoli, kreśląc kontur jej ust. Zaczęło ją ściskać w dole brzucha. Bezwiednie oblizała wargi i dotknęła językiem opuszki jego palca. Smakowała tytoniem. Przez chwilę nie poruszył się, tylko patrzył na nią, mrużąc oczy w blasku księżyca. - Co ci do tego, że jestem z twoją siostrą? Zatkało ją. - Ja nie... Odchylił głowę. Wiedziała, że znowu wpada w pułapkę kłamstwa, żeby ratować swoją godność i dumę. - Ja... ja chyba... Nie podoba mi się, że ona tobą manipuluje. - Nie musisz się tym martwić. - Nie znasz jej. - Może jeszcze nie. Ale poznam. Serce Cassidy ścisnęło się. - Zrani cię i wykorzysta, i... - Nie sądzę. - Opuścił rękę, a jego wzrok jakby trochę złagodniał. - Jeszcze raz pytam. Co cię to obchodzi? - Po prostu nie lubię, gdy próbuje owijać mężczyzn wokół palca. - Nie owinęła mnie wokół palca. - Jeszcze nie. - Poprosiła mnie, żebym z nią poszedł na to wielkie przyjęcie u sędziego Caldwella. - Słyszałam. Powiedziałeś, że pójdziesz. Uśmiechnął się nieśmiało. - Ja i Sędzia. Cofamy się w czasie. Cassidy słyszała historię, oczywiście to były plotki, o dzikiej młodości Briga. Kiedyś omal nie zabił brata strzałem z pistoletu. Chłopcy myśleli, że nie jest naładowany. Do tej pory Chase ma na ramieniu ślad od kuli. Mały rewolwer, który niechcący zostawił u Sunny któryś z jej przyjaciół, oddano właścicielowi. Krążyły też inne opowieści. Ale z jakichś powodów Brig nie został oskarżony. - To chyba nie jest dobry pomysł, żebyś poszedł tam z Angie - wyrzuciła z siebie niespodziewanie. - Nie? - Brig zacisnął pięść i uniósł nią jej podbródek. Patrzyła mu w oczy. - A dlaczego nie? Bo nie pasuję? - Nie o to chodzi. - Prawie nie mogła oddychać. Noc obejmowała ich coraz mocniej. - A o co? - Spuścił głowę. Był teraz bliżej niej i wpatrywał się w nią tak uporczywie, że Cassidy miała wrażenie, że zaczyna płonąć. - Może jesteś zazdrosna? - Nie - wyszeptała i uśmiechnęła się. - Znowu kłamiesz, Cass. Chyba ci mówiłem, że to do ciebie nie pasuje? Cassidy wiedziała, że ją pocałuje, ale nie była przygotowana na to, że jego usta delikatnie dotkną jej warg. Całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Był tak blisko niej. Pachniał ziemią i sobą. Mruknął, chwycił ją mocno i przyciągnął gwałtownie do swojego napiętego ciała. Usta, które były tak czułe, stały się dzikie. Skronie Cassidy zaczęły pulsować. Brig wsunął koniec języka między jej zaciśnięte wargi i rozchylił jej usta. Jęknął i przyciągał jej spragnione ciało do swojego. Piersi Cassidy spłaszczyły się, gdy dotknęły twardej ściany jego klatki piersiowej. Serce waliło jej jak młotem, a krew zaczęła wrzeć. Wcale się nie zdziwiła, kiedy klęknął i popchnął ją na ziemię. Jego pocałunki stały się niecierpliwe. Wodził językiem po jej podniebieniu. Dreszcz podniecenia przebiegł Cassidy aż po końce włosów. 38 - Cass - wyszeptał Brig w jej otwarte usta. Swobodnie przesunął dłońmi po swetrze dziewczyny i wsunął je pod spód. Dotknął kciukiem małej brodawki. Westchnęła. Miała wrażenie, że żołądek przywarł jej do kręgosłupa. - Tego chciałaś? - Do kciuka dołączyły pozostałe palce. Delikatnie zaczął miętosić mały wzgórek. Nie mogła odpowiedzieć. Bała się nawet oddychać. Podniósł jej sweter, zdjął go przez głowę i odsłonił piersi Cassidy. Zamknęła oczy w bladym świetle księżyca. Poczuł pod palcami łańcuszek z medalikiem świętego Krzysztofa. - Ciągle go nosisz? - Zawsze. Wziął do ręki płaski krążek, który błysnął w blasku księżyca. Położył go między jej piersiami, przyciskając wytłoczoną powierzchnię do skóry. Zamknął oczy i potrząsnął przecząco głową, jakby chciał przywołać się do porządku. Jakby miał zamiar przestać. Cassidy z łomoczącym sercem przyciągnęła jego twarz do swojej i pocałowała go. Niecierpliwie wciskała do jego ust niedoświadczony język. Jęknął w proteście. - Cassidy... Przesunęła palcami po miękkim materiale koszuli Briga, instynktownie szukając płaskich brodawek. - Nie... - wyszeptał. - Proszę... - Nie wiesz, o co prosisz. - Wiem, że jestem z tobą. - Pocałowała go mocno. Zareagował, poddając się swojemu ciału. Szorstkie dłonie przesuwały się pewnie po jej skórze. Przeszedł ją dreszcz po kręgosłupie, wzniecając w niej ogień. Czarny słodki ogień, który on tak dobrze znał. - Powiedz mi, żebym przestał, Cass... - Nie przestawał jej dotykać, wywołując w niej błogie uczucie. - Na miłość boską. - Objął ją i pociągnął do góry, odrywając jej plecy od ziemi. Zaczął drażnić brodawkę jej piersi końcem języka. Przeszył ją dreszcz. Jęknęła, czując na wilgotnej skórze gorący oddech chłopaka. Wygięła się, gdy ujął wargami jej pierś i zaczął ją smakować i łakomie ssać. Cassidy przylgnęła do niego. Zanurzyła palce w gęstych włosach Briga. Głęboko między nogami zaczęło się w niej budzić dziwne pragnienie. Świat wirował. Brig jeszcze mocniej przycisnął do siebie jej pośladki. Wyczuła sztywny wzgórek pod jego rozporkiem. Miękki, znoszony dżins nie był w stanie ukryć jego podniecenia. Ocierał się o jej spodnie. Wsunął jedną rękę przez nogawkę szortów. Poczuł materiał majtek. Ułożył się tak, żeby móc wsunąć palec pod cienką tkaninę. Cassidy zaschło w gardle. Krzyknęła, kiedy rozchylił palcami jej intymność, badając ją i dotykając. Przyciągnęła do siebie jego głowę. Zacisnął zęby na jej brodawce, jednocześnie dotykając tej części jej ciała, o której istnieniu do dziś nie wiedziała. Świat wokół wirował coraz bardziej. Brig ją dotykał, a ona poruszała się w rytm jego dłoni. Dyszała. Trzymała go mocno. Krew w niej kipiała. Myślała tylko o tym, żeby poruszać się z nim. Miała wrażenie, że wybuchnie. Brig nie przestawał. Zanurzał w niej palec i wyciągał, liżąc jej ciało. - Co za dziewczyna... - wyszeptał w jej brodawkę. Oddychała szybko. - Dalej. - Brig... - Już, kochanie. Dobrze. Jestem tutaj. Ciałem Cassidy wstrząsnęły konwulsje. Ziemia się pod nią zakręciła. Miała wrażenie, że się roztapia. Gwiazdy migotały jej przed oczami. - Boże... - wyszeptała. Poczuła, że Brig wycofuje rękę. To, co było rozpalone do czerwoności, stało się lodowate. - O Boże, o Boże... - Nagle wszystko się skończyło. Oddychała nierówno. Brig, klnąc, odsunął się od niej. Pozostawił ją bez tchu. - Brig? - Jej serce powoli się uspokajało. Usłyszała, że zapala zapałkę. Patrzyła, jak płomyk oświetla jego twarz. - Jesteś dziewicą. - Zaciągnął się papierosem, którego koniec błyszczał w ciemności. Dlaczego to zabrzmiało jak obelga? - Przecież mam szesnaście lat. - Do diabła. - Otarł czoło i wydmuchnął kłąb dymu. - Wiedziałeś, ile mam lat. Palił w milczeniu. Cassidy poczuła się niezręcznie. Jakby go zawiodła. - Ubierz się, dobrze? Spojrzała na swoje piersi. Brodawki były większe niż normalnie. Zrobiło jej się wstyd. W porównaniu z Angie jej piersi były takie małe i... Ze złością wciągnęła sweter. - Czego ode mnie chcesz? - Niczego! - Niczego? Po tym, co się stało? - Nic się nie stało. - Jak możesz tak mówić po... - załamał jej się głos. 39 - Doszłaś. Wielka rzecz. Była w szoku. Więc to się stało? Doszła? Miała orgazm? - Ale... ale ty nie. - Wiedziała dostatecznie dużo o ogierach i bykach i o tym, co robili mężczyźni. Wiedziała, że w jakimś sensie Brig sobie przeczy. A może nie chciał tego z nią zrobić. - Słuchaj, Cass, jeżeli będziesz podniecona, możesz sama sobie ulżyć. Nie potrzebujesz mnie. - To znaczy...? - Odsunęła się zgorszona. - To nic takiego. - Wstał, otrzepał ręce i wytarł je w spodnie. - Ja nie chcę... - No to nie. To nie moja sprawa. - Przyglądał się jej. Wykrzywił usta z niesmakiem. - Możemy wracać? - Rzucił papierosa na pniak i zgasił go czubkiem buta. - Chyba powinniśmy znaleźć twojego konia. - I zapomnieć o tym, że prawie... Wyciągnął do niej rękę i pomógł jej wstać. - Powiedziałem ci już, że nic się nie stało. Nic wielkiego. Trochę mnie poniosło. Pomyślałem, że przynajmniej powinnaś spróbować, jak to jest. - Bzdura! Ty też to czułeś! - Czułem to z wieloma dziewczynami. - Nie wierzę ci. - Również z twoją siostrą. Cassidy myślała, że szloch rozedrze jej gardło. Odskoczyła od niego. - Jak możesz! - krzyknęła. - Teraz. Teraz, kiedy dopiero... - Widziałaś nas przy basenie. - Ale... - Powinnaś postać dłużej, to byś sobie popatrzyła. - Gorzki grymas wykrzywił jego usta. - Może byś się czegoś nauczyła. Twoja siostra jest naprawdę gorąca. Sapiąc, Cassidy odchyliła się i uderzyła go w twarz z taką siłą, że aż echo poniosło. Chwycił ją za ręce i podniósł je nad głowę dziewczyny. - Nie bij mnie - ostrzegł. Jego twarz nabrała dzikiego wyrazu. - I niech ta noc będzie dla ciebie nauczką. Nie dawaj tego za darmo byle komu. - Nie dam. - Ale prawie to zrobiłaś. Podniosła głowę. - Myślałam, że nic się nie stało. Parsknął. - Tylko dlatego, że jestem tak cholernie szlachetny. - Kocham cię! Zamarł. Nad osłoniętą nocą ziemią zaległa głucha cisza. Cassidy patrzyła Brigowi prosto w oczy. - Cassidy - odezwał się łagodniej. - Spróbuj nie mieszać pożądania z miłością. Ty... chciałaś przeżyć i zobaczyć, jak to jest się z kimś przespać. I nic w tym złego, o ile nie stanie się to obsesją jak u twojej siostry. Ale, do cholery, nie możesz mówić facetowi, że go kochasz tylko dlatego, że wsadził ci rękę w majtki. - Nie pozwoliłabym na to nikomu, gdybym go nie kochała. - Do licha... - Kocham cię, Brigu McKenzie, i bardzo mi przykro z tego powodu. - Spuściła oczy. Brig potrząsnął głową. Jego twarz nie była już tak surowa, ale w oczach pojawił się cień smutku. - Nie kochasz mnie, a ja nie kocham ciebie, i nigdy, nigdy więcej nie będziemy już o tym rozmawiać. - Powoli opuścił jej ręce. - To, co się stało przed chwilą, już się nie powtórzy. Popełniłem błąd. Myślałem, że robię ci przysługę... - Cholerną. Pragnąłeś mnie! - Tylko dlatego, że facet się podnieca... Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go z nową pasją, która zrodziła się z rozpaczy. Próbował się od niej uwolnić, zanim będzie za późno. - Kocham cię, Brig. Jego ciało napięło się, ale jej nie odepchnął. Odpowiedział na pocałunek. Objął ją i przyciągnął do siebie. Ciało przy ciele, serce przy sercu. Poddał się z jękiem i pociągnął ją na ziemię. - Nie! - wrzasnął, odpychając ją od siebie tak, że prawie się przewróciła. - Nie rozumiesz, Cassidy? To jest nieuczciwe. Ty jesteś jeszcze trzpiotem, a mnie zatrudnił twój ojciec na okres próbny. - Wskoczył na konia, chwycił wodze i spojrzał na nią przez ramię. - Jedziesz? Ze wstydu paliły ją policzki. Ściskało ją w gardle, łzy cisnęły się do oczu. Zachowała resztki godności i kiwnęła głową. - Dobrze. - Podał jej wodze do rąk. - Jedź do domu i idź spać. Ja poszukam Remmingtona. 40 - Nie, ja... - Nie bądź głupia, Cass. Inaczej nam się nie uda. Zacisnęła palce na miękkich skórzanych paskach. Straszliwie poniżona wsiadła na konia. Spojrzała na Briga. - Wiesz, Brig, możesz mówić, co chcesz i myśleć, co ci się podoba, ale ja cię kocham i chyba zawsze będę cię kochać. Popatrzył na nią, ale się nie odezwał. Koń odwrócił się i zarżał. - I na przyszłość proszę cię: nie wyświadczaj mi już żadnych przysług! 6 Choć słońce jeszcze nie wzeszło, na odległej farmie na wzgórzach zapiał pierwszy kogut. Świt wstawał powoli, odsłaniając na wschodzie grzbiety gór. Koń był śmiertelnie zmęczony. Stał w rogu pola z nisko spuszczoną głową i strzygł uszami. - Ty żałosny sukinsynu - wymruczał Brig. Zwykle lśniąca skóra Remmingtona była brudna, a oczy miał dzikie. - Twoje szczęście, że nie mam broni, bo bym cię własnoręcznie zastrzelił i poszedłbyś na karmę dla psów! Remmington parsknął wyzywająco. - Tylko się rusz, a przysięgam, że cię dopadnę i zabiję. Koń był zmordowany. Brig bez trudu chwycił lejce i dosiadł ogiera. - Może następnym razem porządnie się zastanowisz, zanim uciekniesz. Nie jesteś wart tyle zachodu. Brig klasnął, spiął konia piętami i pomyślał, że wiele mają ze sobą wspólnego. Obaj byli zbuntowani, zawsze gotowi sprzeciwić się tym, którzy mieli nad nimi władzę. Koń truchtem mijał pola. Chłopak chciał wrócić, zanim Mac i pozostali robotnicy zjawią się w pracy. Gdy Brig dotarł do wybiegu przy stajni, dostrzegł światło w wielkim domu. Pewnie kucharz i służący byli już na nogach, żeby przygotować wszystko na nadchodzący dzień dla ich wysokości Buchananów. Zaraz na dziedziniec wjedzie Mac. Chociaż Brig pracował cały dzień i nie zmrużył oka przez całą noc, będzie musiał przepracować kolejnych osiem, dziesięć albo dwanaście godzin. Ale nie to było najgorsze. Zastanawiał się, jak spojrzy Cassidy w oczy. To było nie lada wyzwanie. Zeszłej nocy zachował się jak idiota. Pozwolił, żeby emocje wymknęły mu się spod kontroli. Wcale nie zamierzał jej całować ani dotykać, ani tym bardziej pozbawić dziewictwa. Ale Bóg mu świadkiem, że nie był w stanie się powstrzymać. Tak mało brakowało, a przecież ona ma tylko szesnaście lat i jest zepsutą, bogatą córką jego szefa. Dziwnie go pociągała. Była dzieciakiem, który nie ma zielonego pojęcia o mężczyznach i o seksie. W przeciwieństwie do Angie. Zacisnął zęby i skarcił się za to, że tak go podniecają kobiety Buchanan. A raczej dziewczęta. Chociaż krzykliwa zmysłowość Angie budziła w nim niesmak, nie mógł się jej oprzeć. Boże, gdyby Chase go teraz widział! Nigdy nie przypuszczał, że będzie miał takie problemy z kobietami. Uwodzi go dziewczyna, która ma największe powodzenie w Prosperity, a jego pociąga jej zadziorna młodsza siostra. Czy on jest normalny? Nie zapalając światła, wprowadził Remmingtona do stajni. Wyczuł, że ktoś tam jest. Pewnie Willie. Mieszkał w pokoju nad stajnią. - Co ty tu robisz tak wcześnie? - Brig wyciągnął rękę po wiadro, żeby nalać koniowi wody. - Ty draniu! - Dostał pięścią w twarz. Odchylił głowę. Poczuł potworny ból szczęki. Splunął na ścianę. Ledwie oddychał. Instynktownie zacisnął pięści - Co jest, do cholery...? - Odwrócił się na pięcie. Nie przyszedł jeszcze do siebie, gdy dostał drugi raz. Mężczyźnie strzeliło w palcach. Brig znowu zarobił w szczękę. Z hukiem upadł na podłogę. Instynktownie odwrócił się do drzwi. - Trzymaj się od niej z daleka! Gdy oczy Briga oswoiły się z ciemnością, rozpoznał Derricka. Miał czerwoną, wykrzywioną z wściekłości twarz. Z jego oczu wyzierała nienawiść. W powietrzu czuć było zapach whisky. - Słyszałeś, McKenzie? Trzymaj fiuta z daleka od mojej siostry! Przed oczami stanął mu obraz Cassidy. - Ja nie... - Widziałem cię, bydlaku. Przesadziłeś. - Chciał kopnąć Briga, ale tym razem chłopak był na to przygotowany. Chwycił Derricka za wypastowany but i mocno wykręcił mu nogę. - Au! - Derrick stracił równowagę i z hukiem runął na ziemię. Uderzył głową o ścianę. - Zabiję cię! - ryknął. - Obetnę ci jaja! Konie zarżały. Brig pomógł Derrickowi się podnieść. Buchanan sięgnął do kieszeni. Z głośnym trzaskiem otworzył scyzoryk, który złowieszczo połyskiwał w ciemności. Brig zamarł. - Najpierw wytrzeźwiej, Buchanan - poradził mu Brig, ocierając krew, która poszła mu z nosa. Nie spuszczając oczu z noża, obserwował, jak Derrick próbuje utrzymać się na nogach. - Bo inaczej zrobię ci krzywdę. 41 - Że co? - Derrick uśmiechnął się złośliwie. - No to spróbuj, McKenzie! Tylko spróbuj! - Daj spokój, Derrick. - Byłeś z nią? Włożyłeś jej łapę w majtki... - Zamknij się! - Brig poczuł wyrzuty sumienia. - Wiem. Widziałem cię. Nie tylko zresztą ja. Półgłówek też cię widział. Wygadał się. - Derrick machnął nożem. - Ty przeklęty bękarcie z tej indiańskiej dziwki! Trzeba cię nauczyć porządku, mieszańcu! - Skoczył do przodu, ale Brig był na to przygotowany. Stojąc pewnie w rozkroku, sięgnął do kieszeni po swój nóż. Derrick przeszył nożem powietrze. Brig uchylił się, ale dopiero, gdy ostrze rozdarło mu koszulę i drasnął go koniec scyzoryka. W jednej chwili wskoczył Derrickowi na plecy i przytknął mu nóż do gardła. - Ty gnoju! - Zwinnym kopnięciem podciął Derricka. - Boże! Przeważył go i powalił na ziemię. Przyciskał go do podłogi, nie odrywając noża od gardła. - Ty nadziany bydlaku, nigdy więcej nie powiesz... - Co tu się, do cholery, dzieje? - Drzwi stajni otworzył się szeroko. Włącznik prądu pstryknął i nagle pomieszczenie zalało drgające, jaskrawe światło. Do środka wpadł Mac. Na jego śniadej twarzy malowała się wściekłość. - Nie mówiłem ci, McKenzie, że nie chcę kłopotów? - Ten bydlak próbował mnie zabić! - jęknął Derrick. - Złaź z niego! Brig zawahał się. - Dalej, McKenzie! Ruszaj się! Brig zamknął scyzoryk, zszedł z Derricka i schował nóż do kieszeni. Grzbietem dłoni otarł krew z kącika ust i wytarł rękę w koszulę. Derrick podniósł się. Czuć było od niego alkoholem i dymem. - Skoczył na mnie, gdy przyszedłem sprawdzić, co z końmi. - To prawda? - Mac zmrużył oczy, jakby badał, czy Derrick nie kłamie. - A od kiedy to obchodzą cię zwierzęta? - Przecież muszę doglądać dobytku. Kiedyś to wszystko będzie moje. - Jedzie od ciebie jak z gorzelni. - Wypiłem kilka drinków. I co z tego? Ten sukinsyn tu na mnie czekał. Skoczył na mnie od tyłu. - Tak było, McKenzie? - Mac spojrzał na koszulę Briga, odsłonił rozerwany materiał i zmarszczył czoło na widok zakrwawionego zadraśnięcia na piersi. Brigowi nie pierwszy raz zdarzyło się coś takiego, więc się tym nie przejął. - Było tak, jak powiedział, tylko nie do końca. To on mnie napadł. - Kłamiesz, bydlaku! Wiesz, jak było! - Zamknij się, Derrick. Niech opowie swoją wersję. - Mac nie dawał się nabrać na żadne bzdury. Wlepił oczy w Briga. - Co tu robiłeś o tej porze? Mógł skłamać i powiedzieć, że przyszedł wcześniej do pracy, ale Derrick znał prawdę, bo widział go z koniem. Poza tym jego motor nie stał tam, gdzie zwykle i miał na sobie te same ciuchy, w których pracował poprzedniego dnia. Ale gdyby powiedział prawdę, wpędziłby w kłopoty Angie i Cassidy. - Koń Cassidy zgubił się zeszłej nocy. Trochę trwało, zanim go znalazłem. Zmarszczki na twarzy Maca pogłębiły się. - Gdzie się zgubił? - Na północnym pastwisku, przy starym tartaku. Cassidy dręczyła mnie, że chce się na nim przejechać. Chciałem najpierw sprawdzić, czy już może. Ale koń natknął się na węża i mnie zrzucił. Szukałem go przez całe dziewięć godzin. - Zgubiłeś konia wartego pięćdziesiąt tysięcy dolarów? - Mac nie dawał za wygraną. - Ale go znalazłem. Całego i zdrowego. - Rany boskie! - Mac zdjął kapelusz i przeczesał włosy sztywnymi palcami. - Tak to właśnie jest, kiedy się zatrudnia pieprzonego brudasa - warknął Derrick. - Nawet nie umie się utrzymać w siodle. McKenzie, co z ciebie za pracownik? - Dość tego! - W stajni rozległ się głos Reksa Buchanana. Usta Derricka wykrzywiły się nienaturalnie. - Co tu się, na miłość boską, dzieje? Robicie taki hałas, że obudzilibyście martwego. Matko Najświętsza! Spójrz na siebie! - Rex zobaczył syna. Derrick był rozczochrany, a od tarzania się po ziemi do włosów poprzyklejały mu się pajęczyny, piach i gnój. Podbite oko zaczynało mu sinieć. - Co się stało? - Spojrzał na Briga i zamarł. - Derrick? - Napadł na mnie, gdy wszedłem do stajni. Rex zmarszczył brwi. - To prawda, McKenzie? - Było dokładnie odwrotnie. Mac przypatrywał się chłopakom. - McKenzie twierdzi, że zgubił wczoraj konia Cassidy i całą noc go szukał. Gdy wrócił, w stajni czekał na niego 42 Derrick. - Wierzysz mu? - spytał Maca Rex. Majster spojrzał na Briga, potem na Derricka, a potem znowu na Briga. - Któryś z nich kłamie. - Podrapał się w brodę. - McKenzie nie jest głupi i nie sądzę, żeby ryzykował tyłkiem i napadał na pana syna. Derrick trochę wypił i... - W porządku, wyżyłem się na nim - przyznał ze złością Derrick. - Ale sobie zasłużył. Widziałem go z Angie, tato. Całował ją i dotykał i, do cholery, mógł już... - Nawet tak nie myśl - warknął Rex, ale jego oczy zrobiły się czarne jak noc, a usta zbielały mu z wściekłości. - Co masz na swoje usprawiedliwienie? Dałem ci pracę, powierzyłem ci najcenniejsze konie, a ty co? O mało nie straciłeś źrebaka Cassidy. - To się zgadza. - A moja córka? - drążył Rex. Brig pomyślał o Cassidy. Nie mógł opanować pożądania i niewiele brakowało, żeby ją wziął. Mało nie uległ żądzy i wiele go kosztowało, żeby się z nią nie kochać. Kiedyś by go nie powstrzymało to, że była dziewicą. Po raz pierwszy w życiu poczuł szczere wyrzuty sumienia z powodu kobiety. - Przespałeś się z Angie? - Głos Reksa był zimny i szorstki. - Nie. - Brig patrzył mu prosto w oczy. - A dlaczego niby mam ci wierzyć? - Może pan nie wierzyć. Ale powinien mieć pan więcej zaufania do córki. - To nie jest odpowiedź na pytanie. - Twarz Derricka była sina z nienawiści. - Powinienem ci odciąć ten kłamliwy jęzor, a potem oderżnąć jaja. - Dość! - Rex tak mocno popchnął syna do ściany, że wiadro, które wisiało na wieszaku przy drzwiach, spadło na podłogę. - Zmień słownictwo i idź się wyspać. - Rex pchnął Derricka w stronę drzwi. - A ty, Mac, zostaw nas samych. To sprawa osobista. Mac skinął głową i wyszedł ze stajni. Brig został sam z człowiekiem, który dał mu pracę i który pomagał jego rodzinie, gdy inni się od nich odwrócili. Z mężczyzną, który ubóstwiał swoje córki. Z oczu Reksa biła wściekłość. Drgały mu nozdrza. Grubym kciukiem dotknął brody Briga. - Nigdy, przenigdy więcej nie waż się do niej zbliżyć. Słyszałeś? Dałem ci pracę, bo myślałem, że jej potrzebujesz. Dobrze ci idzie z końmi. Ale jeśli tylko dotkniesz Angie, przysięgam, że sam obetnę ci jaja. W stajni zrobiło się bardzo duszno, choć dopiero zaczynało dnieć i świt nieśmiało sączył się przez otwarte drzwi, rozjaśniając plecy najważniejszego człowieka w okręgu. - Bierz się do roboty. Ale pamiętaj. Będę cię miał na oku. Nawet, gdy nie będziesz o tym wiedział. I możesz mi wierzyć, że lepiej nie mieć ze mną do czynienia. - Zaciskając zęby, wyszedł ze stajni. Brig czuł niesmak. Wiedział, że od tej pory, jeśli coś stanie się na ranczu, winny będzie on. Cassidy nie mogła zasnąć. Myślała o Brigu i o tym, co się stało. Wywołał w niej podobne podniecenie jak jazda na oklep na Remmingtonie, a jednak trochę inne. Zaparło jej dech w piersiach, zupełnie jakby przejechała galopem kilometry. Krew w niej wrzała. Przenikał ją dreszcz do szpiku kości. Stanęła nago przed lustrem. Miała smukłe, ładnie zbudowane ciało, szczupłe biodra, małe i jędrne piersi. Przekrzywiła głowę i przyglądała się sobie krytycznie. Zastanawiała się, co on w niej widzi. Była przecież chudym trzpiotem, który w ogóle nie przypomina kobiety. Wprawdzie miała dosyć szczupłą talię i płaski brzuch, ale gdyby nałożyła czapkę baseballową, dżinsy i luźną koszulę flanelową, nikt by się nie domyślił, że jest dziewczyną. Ale Brigowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. A może? Może tylko była łatwą namiastką Angie? Nagle wydało jej się, że lustrzane odbicie z niej szydzi. Poczuła się jak idiotka. Chwyciła ubranie i próbowała zapomnieć o tym, że brodawki jej piersi kurczyły się, gdy myślała o pocałunkach Briga i o tym, że obudziło się w niej nowe, ciepłe pragnienie. - Cassidy? - W hallu rozległ się głos Angie. Cassidy szybko wciągnęła majtki, założyła biustonosz i wskoczyła w dżinsy wranglera. - Mogłabyś tu przyjść na moment? - Chwileczkę! - Włożyła ręce w rękawy ulubionej koszulki i przełożyła ją przez głowę. - Musisz mi pomóc. - Dobra. - No, chodź... Boso pobiegła do pokoju Angie. Siostra siedziała na parapecie z wyciągniętymi rękami. Palce miała pooddzielane kawałkami waty. Na jej paznokciach sechł błyszczący lakier brzoskwiniowego koloru. Ona też nie była ubrana. Miała na sobie tylko koronkowy stanik i figi. Piersi wylewały się z czerwonego biustonosza. Jej skóra była brązowa. Angie nie miała tak płaskiego brzucha jak Cassidy, za to bardziej kobiece kształty. - Dzięki. Nie zawracałabym ci głowy, ale muszę się wyszykować. Felicity nie ma, a twoja matka nie lubi mnie na tyle, żeby mnie czesać. 43 - Lubi cię... - Angie ucięła kłamstwo ostrym spojrzeniem. - Obie wiemy, że za mną nie przepada. To nic. Ale nie będę prosić, żeby mnie czesała. - Uważając na paznokcie, wstała i podeszła do toaletki. W lustrze dostrzegła spojrzenie Cassidy. - Wiem, że moje włosy to moja sprawa, ale czy mogłabyś zapleść mi warkocz. Francuski. Nie pomyślałam i najpierw pomalowałam paznokcie. Mam jechać do miasta z Felicity. - Nie wiem, czy umiem. - Proszę cię. Wiesz, że nie zawracałabym ci głowy, ale... Jesteś mi potrzebna. - Angie miała szeroko otwarte oczy. Cassidy przeszła przez biało-różowy pokój. Koronkowe zasłonki idealnie pasowały do baldachimu zabytkowego łoża. Narzutę z surowego jedwabiu w odcieniu zgaszonego różu zdobiły haftowane poduszki, które doskonale komponowały się z zasłonami. Na ścianie wisiał portret Angie z matką. Roczna dziewczynka siedziała na kolanach Lucretii. Miała czarne kręcone włosy i niebieskie oczy i była uroczym dzieckiem. A dwudziestokilkuletnia Lucretia była piękną kobietą. Miała takie same oczy i włosy jak Angie. Przez lata portret wisiał w gabinecie ojca, ale Dena zrobiła remont i wyrzuciła obraz. Wzięła go Angie i, mimo protestów Deny, powiesiła na widocznym miejscu w pokoju. Angie miała rację. Dena nie przepadała za przybraną córką, która była żywą kopią ukochanej pierwszej żony Reksa. W oszklonej szafce dumnie prezentowała się kolekcja lalek Angie. Od Charty Cathy i Betsy Wetsy do całej serii lalek Barbie. Angie miała wszystkie wyprodukowane do tej pory modele. Chińskie laleczki uśmiechały się ręcznie malowanym uśmiechem, a szmaciane przytulanki z plastykowymi głowami mrugały oczami. Były nawet lalki, które płakały i siusiały, zależnie od nastroju właścicielki. Ale Angie najbardziej lubiła Barbie. Stały dumnie na przedzie półki, ubrane w suknie balowe, kostiumy kąpielowe, stroje sportowe, sukienki wieczorowe i nieodłączne pantofle na szpilkach. Wielu kształtnym lalkom towarzyszyli plastykowi mężczyźni - Kenowie w smokingach, garniturach i ciuchach sportowych. Wszyscy się uśmiechali, bo byli doskonale przygotowani na swoją randkę marzeń. Cassidy rzuciła okiem na lalki z wydatnym biustem, szczupłą talią i długimi nogami. Nigdy nie cierpiała Barbie. Kena też nie. - Pośpiesz się. Nie ma czasu. - Angie odgarnęła włosy na plecy. - Nie lubię tego. - Wiem, ale najwyższy czas, żebyś zaczęła przykładać wagę do kobiecych spraw... - Jak te? - Cassidy spojrzała na lalki. - Mogłabyś się od nich wiele nauczyć. - Lepiej nie. - Zanurzyła palce w gęstych włosach Angie. - Nie wiem, czy potrafię to zrobić tak, jak byś chciała... - Wyobraź sobie, że jestem koniem i że czeszesz mi ogon. - Na twarzy Angie malowała się pogarda. - Wiesz, Cassidy, życie nie kręci się tylko wokół stajni. Byłabyś całkiem ładna, gdybyś choć trochę zadbała o siebie. Jeżeli chcesz, to ci pomogę. Pożyczę ci szminkę i lakier do paznokci. Mogę cię też uczesać. - Dziękuję, ale... - Nie chcesz, żeby chłopcy zwracali na ciebie uwagę? Tylko Brig. - Nie obchodzi mnie to. - Dziwna jesteś. - Chcesz, żebym cię uczesała, czy nie? - Jasne. - Angie była rozdrażniona. - Po to cię zawołałam. - To nie praw mi kazań. Jestem zadowolona z mojego wyglądu. - Niezupełnie było to zgodne z prawdą, ale Cassidy nie miała zamiaru upodabniać się do siostry ani do plastykowego tworu firmy Mattel. - W porządku - burknęła Angie i zagryzła dolną wargę. W jej oczach pojawił się tajemniczy cień rozpaczy, którego Cassidy starała się nie zauważać. - Próbowałam ci tylko pomóc, ale jak nie, to nie. Zabierz się do czesania. Cassidy zacisnęła zęby i wzięła do ręki grzebień. Zręcznie przebierała palcami i wkrótce na plecach Angie pojawił się lśniący czarny warkocz. Cassidy związała go na końcu gumką. - Już. Też się do ciebie zgłoszę po przysługę. - Po dwie. - Angie przechyliła głowę i dotknęła szczotką grzywki. - Jeżeli już o tym mowa, to dwie. Pomogłaś mi wczoraj wieczorem, pamiętasz? Cassidy ugryzła się w język. - Tak, racja - przytaknęła z poczuciem winy. - Naprawdę. Gdyby tata przyłapał mnie z Brigiem, obdarłby nas żywcem ze skóry. - Pewnie. - Cassidy przypomniała sobie magiczny dotyk dłoni Briga i jego zaborcze wargi. Jej wnętrzności zaczął trawić płomień pożądania. Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego dziewczyny ryzykowały i były gotowe narazić na szwank swoją reputację, żeby być z chłopakiem. Ona też zrobiłaby dla Briga wszystko. Odwróciła się i zobaczyła, że Angie ma na piersi siniaka. Choć częściowo zakrywał go czerwony jedwabny stanik, nie można go było nie 44 zauważyć. Cassidy domyśliła się, że to malinka i ścisnęło ją w żołądku. Ktoś tak mocno ssał piersi Angie, że zostawił ślad na delikatnej skórze. Cassidy poczuła, że krew odpłynęła jej z twarzy. Angie tego nie zauważyła. Pochyliła się i zaczęła dmuchać na paznokcie. Wtedy Cassidy dostrzegła następny siniak, na wewnętrznej stronie uda. Może po prostu się uderzyła? A może ten idealnie okrągły ślad zostawiły wargi Briga, który z dziką pasją ssał skórę Angie? Zebrało jej się na wymioty. - Dzięki wielkie! - rzuciła Angie. Cassidy bez słowa odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju, trzymając się za brzuch. Żałowała, że zobaczyła ślady, które mówiły same za siebie. Ale co z tego, że Angie ma malinki? Przecież umawiała się z tysiącami chłopaków. Tak, ale zeszłej nocy była z Brigiem. Cassidy widziała ją wcześniej, kiedy pływała nago w basenie i wtedy jeszcze nie miała malinek. Wprawdzie było ciemno, ale... O Boże, nie chciała myśleć o tym, że Brig najpierw kochał się z Angie, a potem z nią. To było chore. Pobiegła do łazienki i zwymiotowała. Idiotka! Zrobiła z siebie idiotkę. Brig musi mieć teraz niezły ubaw. Wydało się, że Cassidy jest w tych sprawach kompletnie zielona. Wystarczyło tylko, że jej dotknął, a zaczęła się wyginać, błagając go w milczeniu, żeby zrobił z nią to, co ogiery robią z klaczami. Zachowywała się jak podniecone zwierzę. Spuściła wodę, a potem pochyliła się nad umywalką i tak mocno szorowała zęby, że pewnie zdrapała z nich trochę szkliwa. Poszła do stajni, ale Briga tam nie było. Na wybiegu pasł się Remmington. Cassidy miała wrażenie, że wszystko jej się tylko przyśniło. Że to jedynie głupia fantazja nastolatki. Postanowiła, że będzie się zachowywać tak, jakby między nią a Brigiem nic się nie zdarzyło. - Wyglądasz, jakby cię przekręcili przez maszynkę. A z bliska, to nawet jakby cię przekręcili dwa razy. - Chase, ubrany w wyblakłe dżinsy, w zniszczonych skórzanych rękawiczkach wysypywał żwir na podjazd, zapełniając nim wyrwy. W kąciku ust miał wykałaczkę. Jego skóra świeciła od potu. Brig zsiadł z motoru. Strzyknęło mu w krzyżu. - I mniej więcej tak się czuję. Bolały go wszystkie mięśnie i stawy. Marzył o butelce zimnego piwa i o tym, żeby walnąć się do łóżka tak jak stoi. Gdyby mógł, spałby całą dobę. Może wtedy pozbyłby się gryzącego poczucia winy wobec Cassidy. Może wtedy przestałby marzyć, że leży nago obok niej i kocha się z nią godzinami, przez całą noc. Cholera, podniecał się na samą myśl o niej. Strużka potu spłynęła mu po kręgosłupie. A co z Angie? Do cholery, co z nią zrobisz? - Upolowałeś coś w nocy? Brig zdobył się na wymuszony uśmiech. - Zbiegłego kuca. Ten uparty osioł Cassidy mnie zrzucił. - Wykrzywił się i wyprostował rękę. - Akurat. - Chase przechylił taczki i wytrząsnął z nich żwir, a potem grabiami wyrównał powierzchnię. - Pomóc ci? - Już kończę. - Jednym słowem, wiem, kiedy przyjść. Chase wsparł się na drążku grabi i podrapał się w brodę. - Wiesz, widziałem dziś w mieście Angie. - Tak? - Tak. - Chase sprawiał wrażenie zamyślonego. Gdzieś zniknęła jego zadziorność. - To straszne, ale muszę przyznać, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem. - Podoba ci się dlatego, że ma pieniądze - przypomniał mu Brig. - To jej kolejna zaleta - przyznał Chase. - Ale jej uroda nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. - Uśmiechnął się ponuro, jakby się wstydził tego, że zwraca uwagę na coś więcej niż wszechmocnego dolara. - Boże, chyba nie wiem, co mówię. Zresztą, co tu dużo gadać, jest piękna. - Jeżeli lubisz kłopoty... Oczy Chase’a nie były promienne jak zwykle, ale uśmiechał się szeroko, ukazując równe zęby. - A od kiedy ty nie lubisz? - Kłopoty bywają różne. Ja mówię o takich, które ciągną się za człowiekiem do grobowej deski. Z Angie Buchanan mogą być takie. - Pewnie masz rację, ale zrobiłbym wszystko, żeby była moja. - Pociągnął taczki z powrotem i zaczął przerzucać żwir łopatą. Kamyki uderzały o metalowe dno. Brig wcisnął ręce do dziurawych kieszeni levisów. - Chce, żebym z nią poszedł na przyjęcie do Caldwellów. - Jezu... - Chase zamarł na chwilę, a potem wrócił do pracy. - Pójdziesz? 45